czwartek, 6 grudnia 2012

019 ROZDZIAŁ: Falantian More


            Obudziłam się przecierając zaspane oczy. Podniosłam głowę patrząc na mojego ukochanego. Byłam oparta o jego ramię, a on obejmował mnie czule. Pogłaskałam go po policzku, a Syriusz uśmiechnął się przez sen. Podniosłam kołdrę i zdałam sobie sprawę, że oboje jesteśmy zupełnie nadzy. Zarumieniłam się lekko na wspomnienie tej nocy. Tak tęskniłam za jego dotykiem. Musiałam sobie obiecać, że już nigdy więcej nie będę się tak rozklejać. Miałam Harry'ego, przyjaciół, rodziców no i ukochanego. Jak na razie nie posiadałam zbyt wielu powodów do łez. Powinnam się cieszyć, że nareszcie jakoś wszystko zaczyna się układać.

                Założyłam na siebie koronkowe, niebieskie majtki i narzuciłam kremową koszulę ukochanego zapinając wszystkie guziki. Ubranie sięgało mi prawie do kolan. Rozejrzałam się po pokoju. Poprzedniej nocy nie miałam zbytnio okazji by się porozglądać. Na długiej, drewnianej komodzie stało mnóstwo zdjęć oprawionych w ramkę. Ja, Lily i Huncwoci, sami James, Syriusz, Remus i Peter, ja i Lilka, cała nasza szóstka z Longbottomami, ja, moja rudowłosa przyjaciółka i koleżanki z naszego dormitorium, cała drużyna Quidditcha, do której należałam z Jimem i Łapą, oraz pary. Potterowie, Remus ze swoją ówczesną dziewczyną i ja z Syriuszem. Mój ukochany obejmował mnie od tyłu w pasie i całował po całej twarz, a moja młodsza wersja chichotała przytulając się do młodszego Łapy. Zauważyłam też swoje zdjęcie. Stało prawie że na środku. Okręcałam się wokoło ze śmiechem przesyłając całusa fotografowi, swojemu chłopakowi. Uśmiechnęłam się patrząc na te wszystkie wspomnienia i westchnęłam smutno. Szkoda, że już nigdy nie będzie nam dane spotkać się w takiej samej grupie. Huncwoci, ja, Lily, Alicja, Frank oraz Tracy Clarke, która mieszkała razem z nami w dormitorium oraz dziewczyna Remusa. Czyli Ta-Której-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Lecz ta historia jest zbyt długa i z pewnością na inną okazję.

                Zeszłam po schodach trzymając się poręczy i nagle dostrzegając w tym domu urok, którego wcześniej nie zauważyłam. Jeśli kompletnie by go odnowiono i zniknęłyby te klamki w kształcie wijących się węży, byłby piękny. Poszłam do kuchni. W środku pomieszczenia stał długi, dębowy stół i krzesła do kompletu. Gdybym nie wiedziała, że jest taki stary, pewnie wzięłabym te meble za nowe. Były tak cudownie lśniące. Podeszłam do lodówki patrząc na piętrzące się tam jedzenie. Było tu całkiem dużo produktów, z których mogłabym zrobić śniadanie.

                Po chwili wzięłam się do pracy. Zaczęłam ubijać jajka na omlet z pomidorem i szczypiorkiem w między czasie krojąc warzywa. Zaczęły się przygotowania. Odkręciłam kurek od gazówki wstawiając na nią patelnie. Gotowanie naprawdę sprawiało mi przyjemność. Gdy byłam sama zadowalałam się byle czym i ogromnie się ucieszyłam, gdy mogłam gotować dla chrześniaka.

                Jak dla mnie minęła chwila. Nie zauważyłam kiedy czas uciekł, a na stole piętrzyły się naleśniki z marmoladą, croissanty, ów omlet, czekoladowe muffinki, piwo kremowe i ciasto z dyni, które stało w lodówce od wczoraj i jeszcze było dobre. Wszystko zajęło mi około półtorej godziny. Nie sądziłam, że czas tak szybko zleci, a po moim ukochanym ani widu, ani słychu. Jednak po chwili usłyszałam kroki. Stałam akurat tyłem ścierając blat i uśmiechnęłam się. Po chwili poczułam jak ręce Syriusza obejmują mnie w pasie.

- Twoje potrawy zawsze pięknie pachniały - pocałował mnie w policzek, a mnie przypomniały się czasy, gdy mieszkaliśmy razem.

- Zawsze lubiłam gotować - rzekłam odwracając się do niego z rumieńcami na policzkach.

- Minęło tyle lat, a ja nadal nie mogę uwierzyć,  że tak piękna, inteligentna, kochająca, zabawna kobieta pokochała mnie tak jak ja ją - prawie, że wyszeptał a nasze czoła złączyły się razem. Usta dotknęły ust.

           - Muszę pojechać do Hogwartu... - wtrąciłam nagle.

- Po co? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Przecież wiesz jaki jest Harry. Wpakuje się w kłopoty...

- To dopiero pierwszy dzień... - spojrzał na mnie jak na wariatkę.

- Ale chyba nie sądzisz, że nie zdążył czegoś zmajstrować. Umbridge jest nauczycielką, na Merlina! Będzie wmawiała dzieciakom, że Voldemort nie wrócił, a Harry będzie działał przeciwko niej, przecież wiesz - wywróciłam oczami.

- Jest bardzo podobny to swoich rodziców, prawda? - rzekł siadają przy stole i smarując naleśnika marmoladą, następnie wkładając go do buzi.

- No! Nie powiedziałeś, że tylko do Jamesa - usiadłam przy stole nakładając omlet na talerz i nabierając trochę potrafy na widelec, a następnie do ust.

- Oj, przestań - rzekł przełykają jedzenie

- Nie jadę do Hogwartu tylko ze względu na Harry'ego - odezwałam się skubiąc sztućcami omlet.

- Po co jeszcze? - jego brwi powędrowały do góry, a później przełknął piwo kremowe.

- Muszę jakoś podziękować Severusowi...

- Scarlett - westchnął patrząc na mnie jednoznacznie.

- Co? - spytałam nie wiedząc o co chodzi i przykładając usta do szklanki wypełnioną napojem, przechylając ją po chwili.

- Smarkerus jest okropny - posłałam mu karcące spojrzenie. - Ale na pewno nie zrobił tego byśmy się jakoś odwdzięczała.

- Ale ja chcę - trwałam uparcie przy swoim. - Poza tym wiem, że ty po prostu nie chcesz bym do niego poszła.

- Ten typ urodził się pod ciemną gwiazdą.

- Może - rzekłam przeżuwając jedzenie. - Ale mi pomógł. Poza tym nie kłóćmy się już.

- To tylko twórcza konwersacja, kochanie - poruszył zabawnie brwiami, a z moich ust wydostał się chichot.

- Twórcza konwersacja? Teraz to wymyśliłeś? - gdy pokiwał głową niby niewinnie z tą swoją zabawną miną, prawie wyplułam na siebie piwo kremowe.

                Po chwili usłyszeliśmy jak drzwi się otwierają. Spojrzałam na ukochanego przestraszona podchodząc do niego. Wstał i objął mnie.

- Spodziewasz się dzisiaj kogoś? - usłyszałam jak mój głos zadrżał. Wiedziałam, że ten dom chronią zaklęcia, ale w końcu Śmierciożercy jeśli czegoś chcą.... Usłyszałam kroki.

                Syriusz podszedł do gazówki i wziął do rąk patelnie. Był w samych spodenkach od piżamy. Uniósł patelnie wysoki i ruszył ku przedpokojowi.

- Patelnia? - syknęłam. - Zwariowałeś? Jesteś czarodziejem i bierzesz PATELNIE? - wzruszył ramionami.

- Jak się takim cholerstwem w łeb dostanie do się pozbierać później nie można .

                Po chwili do salonu, który znajdował się niedaleko kuchni i w którym teraz staliśmy wbiegły dwie osoby. Syriusz natychmiastowo opuścił patelnię, a kobieta i mężczyzna podbiegli do mnie, przytulając mnie.

- Mama? Tata? - spojrzałam na nich zszokowana.

- Och, kochanie - moja mama prawie zalała się łzami całując mnie po twarzy. - Ludzie z Zakonu powiedzieli, że wykonujesz jeszcze jakąś misję i nie możesz nas odprowadzić. Dopilnowali byśmy wyjechali i dowiedzieli się dopiero jak byliśmy na Karaibach - zalała się łzami oglądając moje ciało, jakby szukając ran, które mogłaby wyleczyć. Mój tata pogłaskał mnie po głowie.

- Gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy zaczęliśmy szukać jakiegoś środka transportu. Na Karaibach zablokowano teleportację, gdy brazylijscy czarodzieje na nie napadli, by nie mogli się tam teleportować. Zakazu tego nie zdjęli, aż do dzisiaj. Kominki mają zamurowane, jeśli ktokolwiek jakiś ma, a najbliższy samolot miał być za tydzień - przytulił mnie w tej samej chwili, gdy mama podbiegła do Syriusza.

- Kochaneczku - przytuliła go głaszcząc po włosach. - Tak długo się nie odzywałeś. Wiesz, że mogłeś na nas liczyć gdy uciekłeś z Azkabanu o wszystkim wiedzieliśmy - tata, gdy się ode mnie oderwał położył mojemu ukochanemu rękę na ramieniu.

- Nie chciałem byście i wy mieli problem. Straciliście przeze mnie córkę na tyle lat... - pokręciłam przecząco głową tak samo jak blondwłosa Eva Jonson, kobieta o delikatnych rysach twarzy.

- Nie obwiniaj się. Ważne, że oboje jesteście bezpieczni i dbacie o to, by wasz chrześniak był - prawie, że zalała się łzami.

                - No, ale jak w końcu tu dojechaliście - cała nasza czwórka usiadła na kanapie po tych wylewnych przywitaniach. Moja mam usiadła koło mnie podsuwając sobie moją rękę pod nos i oglądając ją uważnie.

- Mamo, nic mi nie jest - zapewniłam mrużąc oczy. - Severus podał mi odpowiedni eliksir, a Alan Jones wyleczył rany...

- Och, no dobrze - spojrzała na mnie niepewnie.

- Twoja mama przeżywała jak jeszcze nigdy. Trudno było ją uciszyć - zachichotał mój ojciec siedząc koło mojego ukochanego naprzeciwko mnie i mamy.

- Oj, przestań - Eva Jonson skarciła Roberta mrużąc oczy i przeczesując swoje blond loki palcami. - Ty też się martwiłeś.

                - No.. Już dobrze - blondyn machnął ręką. - Chodzi o to, że chcielibyśmy także coś wam powiedzieć. Wiemy Scarlett, że nie będziesz z tego zadowolona... - mężczyzna popatrzył na mnie znacząco wychylając się lekko w moją stronę.

- Co takiego? - czułam jak gula stanęła mi w gardle. Nie wiedziałam co teraz myśleć. Moja mama spuściła wzrok i wzięła moją dłoń w swoje dwie.

- Ja i ojciec chcemy dołączyć do Zakony Feniksa, teraz już na pewno. Nie uda ci się nas od tego odwieść.

- Ale obiecaliście! - spojrzałam na nich niechętnie rozeźlona.

- Na Merlina, Scar! - mój ojciec zdenerwował się trochę. Pierwszy raz go takiego widziałam. - Ja i twoja mama jesteśmy Gryfonami! Alastor jest starszy od nas i walczy, a my także chcemy pomóc. Ty też byłam w poprzednim składzie Zakonu. Wiem,  że nas kochasz, ale nie znaczy to być pozbawiała nas własnej woli. Chcemy walczyć! A ponad to, wracamy do pracy. Nie możesz nas przekonać do zmiany decyzji - siłowaliśmy się spojrzeniami. Syriusz podszedł do mnie i objął mnie opiekuńczo ramieniem. Mama nie puszczała mojej dłoni ściskając ją coraz mocniej i gładząc coraz czulej.

- Twoi rodzice maja do tego prawo, Scarlett - spojrzał na mnie, lecz moje niebieskie oczy nadal wbite były w mojego tatę. - Ty jako siedemnastolatka dołączyłaś do Zakonu. Walczyłaś w imię dobra, przecież musisz ich zrozumieć.

- No! - rzekł mój tata opierając się o kanapę i zakładając ręce na piersi - Dziękuję ci, Syriuszu - w tej samej chwili mama pogładziła mnie po policzku,

- Posłuchaj, kochanie. My wiemy co czujesz - przytuliła mnie do siebie. - Każdy człowiek którego kochasz jest narażony na niebezpieczeństwo, ale my czujemy to samo. Posłuchać, gdybyśmy ponownie stracili naszą ukochaną córeczkę, nie zniosłabym tego, tata też nie. Chcemy walczyć razem z tobą i Zakonem, z naszymi przyjaciółmi i rodziną, przeciwko tym kreaturą - jej głos powoli się załamał.

- Rozumiem, mamo - rzekłam głosem wypranym z emocji.

- Czyli nie masz nam tego za złe? - spytał Robert Jonson patrząc na mnie troskliwie.

-Nie mam - pokręciłam przecząco głową, a na twarzy moich rodziców pojawiły się uśmiechu ulgi. Syriusz popatrzył na mnie z miłością i troską tym samym okazując swoje wsparcie.

***

                Rodzice zamieszkali na Grimmlaud Place do czasu, aż odbędzie się następne spotkanie. Syriusz im to zaproponował, lecz moja mama oczywiście powiedziała, że przecież ja i mój ukochany nie widzieliśmy się tyle lat, że powinniśmy cieszyć się sobą. Syriusz wtedy powiedział, że przez tą noc mieliśmy taką okazję, ja zarumieniłam się, lecz moi rodzice jak widać nie widzieli w tym nic dziwnego, a ja czułam się nieswojo, gdy moi rodzice mieli o nas taką wiedzę. W końcu jednak zgodzili się zostać. Mama tłumaczyła to jaką wielką tęsknotę za swoją córką i jej chłopakiem. Zapomniała tylko, że już nie mieliśmy po siedemnaście lat i teraz bardziej pasowało słowo ukochany, oraz byliśmy o wiele dojrzalsi.

                Moi rodzice i Syriusz zawsze dobrze się dogadywali. W końcu mieszkaliśmy zaraz obok Potterów, a pokój mój i Jamesa był połączony tunelem, a tak jakby okrągłą, zamkniętą ślizgawką mimo iż mieszaliśmy w dwóch osobnych budynkach mieszkalnych. Syriusz przyjeżdżał na wakacje jako nasz przyjaciel. Czasem cała nasza trójka spała u Jima, a czasem u mnie. Moja mama uwielbiała słuchać pochwał jakie Syriusz prawił jej daniom oraz razem z ciocią Doreą miały go za uroczego, grzecznego acz zabawnego chłopca. No cóż... Taki grzeczny to on do końca nie był, a kobiety o tym wiedziały, jednak nie przestawały darzyć go sympatią. Robert i Charlus grali z naszą trójką w Quidditcha i dobrze zdążyli poznać Łapę. Był dla nich jak członek rodziny. Trudno było sobie wyobrazić jak się cieszyli, na wieść, że jesteśmy parą, wtedy gdy byliśmy w Hogwarcie, a co dopiero gdy dowiedzieli się, że po tylu latach nadal się kochamy i jesteśmy ze sobą. Moja mama aż zalała się łzami wzruszenia, a tata podrygiwał radośnie.

                Po trzech dniach odkąd Harry wyjechał do Hogwartu zaczęła piec mnie blizna w kształcie błyskawicy. Nie był to taki wielki ból, gdy mój chrześniak był w labiryncie (wtedy jeszcze nie wiedziałam co mu się stało, a stał oko w oko z Voldemortem) czy gdy Czara wyrzuciła jego nazwisko, ale jednak. Czułam jakby zaraz zaczęła mi krwawić. Cała napęczniała i zrobiła się czerwona. Oczywiście moi rodzice i ukochani, czyli ludzie, z którymi przez te kilka dni żyłam zupełnie sielankowo, przerazili się nie tylko tym, że Harry'emu coś się dzieje, choć tym też, ale tym, że ta blizna tak wygląda. Martwili się dwoma rzeczami naraz. Ja tylko o mojego chrześniaka. Nie mogłam dłużej czekać. Musiałam znaleźć się w Hogwarcie. Moi rodzice i Syriusz mówili bym jeszcze poczekała, że może to nic takiego tylko jakiś wypadek, że może się przewrócił, czy coś w tym rodzaju, ale ja nie chciałam tego słuchać.

                Ubrałam się w najwygodniejsze dżinsy jakie miałam, szaro-różową bluzkę w paski, związałam włosy w koka i teleportowałam się do Hogsmeade. Tam przemieniłam się w średniej wielkości czarnego psa z białymi "skarpetkami" na łapach i kokardką nad uchem. Dawno nie wędrowałam pod moją animagiczną postacią. Dlatego też gdy tylko stałam się zwierzęciem zaczęłam się tak zachowywać. Trochę brakowało mi futerka, jakkolwiek głupio to brzmi.

                Wędrowałam przez kręte uliczki oglądając z zaciekawieniem witryny.

- Jesteś psem - skarciłam się w duchu. Trochę dziwnie wyglądało to, że pies patrzy z zainteresowaniem na wystawy tak jakby był człowiekiem.

                Gdy dotarłam do bram Hogwartu jeszcze przez kilka minut tam poczekałam i zchowałam się za drzewo, by nikt mnie nie zobaczył, znowu stałam się człowiekiem. Podeszłam do bramy  rzuciłam zaklęcie patronusa. Po chwili mglisty bliźniak postaci, którą byłam przed chwilą, znalazł się w Hogwarcie z wiadomością do Severusa. Nie musiałam długo czekać. Już było po lekcjach.

                Wysoki szczupły mężczyzna zmierzał w moim kierunku. Jego czarne szaty łopotały na wietrze niczym skrzydła nietoperza.  Miał skwaszoną minę. Jego tłuste włosy przyklejały mu się do twarzy.

- Merlinie - westchnął. - Jonson, ale ty jesteś uparta - otworzył mi bramę, a ja zrobiłam ogłupiałą minę.

- Co? - wyjąkałam zdziwiona.

- Ciebie zawsze wszędzie jest pełno - zamknął bramę z powrotem po czym założył ręce na klatce piersiowej patrząc na mnie zniecierpliwiony, ale nie wykonałam żadnego ruchu. - No! - pogonił mnie.

- Muszę z tobą porozmawiać - uniósł brew do góry. Wiedział, że to zbyt prywatne by odbyć tę rozmowę na dziedzińcu.

                Szliśmy korytarzami Hogwartu na których było pusto. Jak mogłam się domyślić, była uczta. Schodziliśmy schodami aż na sam dół, do lochów. Gdy znaleźliśmy się pod dużymi, mosiężnymi drzwiami, Severus nacisnął klamkę i niczym prawdziwy dżentelmen, przepuścił mnie pierwszą co wywołało szok na mojej twarzy.

- Och, przestań... - machnął ręką po czym sam wszedł do pomieszczenia i zamknął wrota do swojej samotni.

                Pomieszczenie było dość duże. Od kamiennej podłogi biło zimno. Ściany były ciemne, a całe pomieszczenie ponure. Na samym środku stało drewniane biurko i wygodny, obity skórom fotel Severusa. Naprzeciwko niego stał jeszcze jeden taki. Severus wskazał mi go, a ja usiadłam. Czułam się jak uczennica.

- No więc? - zaczął Severus.

- Chciałam ci podziękować za to co dla mnie zrobiłeś, gdyby nie ty - czarnowłosy machnął ręką. - Nie! Gdyby nie ty pewnie wyglądałabym okropnie i mogłoby to się przełożyć na moje zdrowie?

- Psychiczne? - wykrzywił wargi w ironicznym grymasie. - Nie przeżyłabyś, gdybyś mi nie podziękowała, prawda? - pokręciłam przecząco głową i wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni foliowy woreczek. Były w nim nasiona i zmielone liście. Położyłam ten pakunek na biurko, gdy Severus podszedł i wpatrywał się
w to oniemiały.

- Nie wierzę... - wyjąkał rozmarzony. - Czy to jest Falantian More*? - pokiwałam głową z delikatnym uśmiechem. Sądziłem, że to tylko legendy.

- Tak, według nich jeden, jedyny krzaczek rósł nad morzem w Chorwacji...

- A ty byłaś tam na wakacje - wyszeptał zszokowany takim tonem, jakby nagle odgadł zagadkę stulecia.

- Tak. Poszukiwałam tego dyskretnie przez długi czas. Gdy Harry zasypiał wychodziłam z hotelu szukając tego z każdej stronie morza, a nawet w nim.

- I gdzie znalazłaś?

- To był mały krzaczek. Sięgający mi do kolan, trochę szerszy niż dłuższy. Rósł koło jeziora pod wielkimi głazami - jego oczy zrobiły się wielkie jak spodni, a ja byłam szczęśliwa widząc, że zaszokowałam Severusa Snape'a.

- Czy wiesz, jaką to ma moc? - popatrzył na mnie jak na wariatkę łapiąc za ramiona i potrząsając lekko.

- Tak, zdaję sobie z tego sprawę, dlatego tego poszukiwałam. To może przesądzić o wojnie. Wygramy i nie musimy ponieść strat - uśmiechnęłam się podekscytowana.

- Jeśli tylko wynajdziesz każdego DOBREGO czarodzieja na świecie i wlejesz mu eliksir z Falantian More do ust - prychnął. - Jak chcesz tego dokonać?

- Oczywiście, że nie da się ocalić wszystkich czarodziejów, ale nie trzeba zmuszać ich też do picia tego świństwa.

- Więc co masz na myśli? - zmrużył oczy, a ja uśmiechnęłam się przebiegle.

- Najważniejsze jest to, że możemy ocalić wielu ludzi, możemy wygrać wojnę bez strat, bez czarnej magii tylko za pomocą mitycznej roślinki - uśmiechnęłam się szeroko, a mężczyzna o czarnych, tłustych włosach do ramion, popatrzył na mnie z zainteresowaniem.

- Zawsze musisz się wtrącać we wszystko, by tylko kogoś ocalić. Ten twój cholerny gryfoński honor i upór - prychnął. - Ale tym razem, mogę ci to wybaczyć...

*
                Po tym pozostało mi tylko sprawdzenie co z Harrym. Tego obawiałam się najbardziej. Bałam się, że usłyszę coś, co może mnie załamać. Jeśli coś się stało Harry'emu... Nie przeżyłabym tego. Przecież co by mogło się stać? Dumbledore czuwa nad szkołą, jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Harry cierpiał. Nie wiedziałam czy psychicznie, czy fizycznie, czy długo, czy krótko. Najbardziej chciałam wiedzieć dlaczego.  Wtedy byłoby mi łatwiej i umiałabym mu pomóc.

                Idąc korytarzem na szóstym piętrze zauważyłam swojego chrześniaka. Szedł ubrany w czarną, szkolną szatę. Pod szyją miał zawiązany krawat z barwami swojego domu. Czarne włosy jak zwykle sterczały we wszystkie stronu, a zielone oczy skryte za okrągłymi, drucianymi okularami śledziły jedną ze stron opasłego tomu, który trzymał w rękach. Była to Księga Zaklęć, Mirandy Goshwak.

- Harry! - krzyknęłam wesoło, a Gryfon podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się szeroko. Dotarłam do niego w kilku susach i przytuliłam go.

- Co tu robisz? - zapytał zdziwiony oddając uścisk. W jego głosie usłyszałam szczęście.

- Przyjechałam do ciebie - rzekłam zgodnie z prawdą. - Możemy wejść do sali? - wskazałam ręką dawno opuszczoną klasę, a Harry kiwnął głową. Otworzył drzwi i przepuścił mnie, bym weszła pierwsza.

                Usiadłam na drewnianym biurku i poczułam zapach stęchlizny. Nic dziwnego. Ta klasa dawno nie była używana i służyła kiedyś do zajęć z eliksirów.  Harry oparł się o mebel i spojrzał na mnie wyczekująco.

- Bardzo się cieszę, że przyjechałaś, ale musi być ku temu jakiś powód, prawda? - jego brwi powędrowały ku górze. Westchnęłam ciężko po czym wstałam i podeszłam do niego. Dokładnie oglądałam jego twarz, szyje, ramiona, ręce... Dokładnie tak samo jak moja mama mnie... Chyba w każdej kobiecie było coś takiego. Taka... Matczyna troska w stosunku do każdej bliskiej osoby.

- O co ci chodzi - spytał zdezorientowany. W tym samym czasie spojrzałam na jego dłoń, była obandażowana. Odwinęłam opatrunek delikatnie, a Harry zaczął wyrywać swoją rękę w uścisku.

- Przestań - syknęłam srogo i wreszcie spojrzałam na wierzch jego napuchniętej dłoni. Wydzierganie na niej było kilka słów: Nie będę opowiadać kłamstw, zdanie tworzyły krwiste rany. Dotknęłam najdelikatniej jak umiałam blizn, a czerwona, kleista substancja została na moim palcu. - Harry - wydyszałam zszokowana.

                W kilku susach dotarłam do szafki i otworzyłam ją na oścież. Znalazłam potrzeby eliksir. Otworzyłam korek i powąchałam go chcąc zobaczyć czy nadaje się do użycia. No pewnie, że tak. W końcu sama go przyrządziłam jak i inne które znajdowały się w szafce. Schowałam je tu, dla Harry’ego w tamtym roku. Wtedy jeszcze nie było ustalone czy mogę być w Hogwarcie, a wiedziałam, że jeśli chłopak nabawi się jakiś zakażeń, nie będzie chciał iść do pani Pomfrey, więc postawiłam na takie rozwiązanie. Podeszłam do swojego chrześniaka, nabrałam na palec z kolby stożkowej gęstej cieczy i wsmarowywałam Harry'emu ranę.

- Kto? - spytałam przez zaciśnięte zęby. Chłopak westchnął ciężko.

- Umbridge. Za to, że wygłosiłem na lekcji, że Voldemort powrócił - jęknęłam z powrotem owijając mu dłoń bandażem.

- I co? Nie poszedłeś do Dumbledore'a? - rzekłam wzburzona.

- Pewnie miał wiele na głowie...

- No dobrze, to mogłeś chociaż napisać do mnie - warknęłam cicho.

- Wiedziałem, że się wkurzysz i narobisz sobie kłopotów u Umbridge, a nie możesz, przecież jesteś aurorką, gdyby Knot się dowiedział, że sprzeciwiasz się ministerstwu... - pokręcił głową z politowaniem i odsunął ode mnie już opatrzoną rękę.  

- Trudno by było gdybym się ni zdenerwowała - zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu by się uspokoić. Nie pomogło. - Jak mogłeś tak to pozostawić? Czemu nie napisałeś, nie poprosiłeś o pomoc... - jęknęłam.

- Myślałem o tym - odezwał się i wbił wzrok w swoje dłonie. - Ale pomyślałem też - przeniósł jasnozielone tęczówki na mnie - że jeśli roztrząsnę całą sprawę będzie jeszcze gorzej.

- Nie byłoby! - zaprzeczyłam stanowczo. - Najważniejsze jest twoje szczęście i bezpieczeństwo...

- Scarlett - westchnął. - Już wszystko dobrze, naprawdę. Nikt jeszcze nie przejmował się mną tak bardzo jak ty i jestem szczęśliwy, że jesteś przy mnie, ale nie chciałbym byś poniosła konsekwencje mojej głupoty - zmarszczył czoło. - Porozmawiajmy o czymś innym - zaproponował nagle. - Proszę, obiecaj mi, że nie pójdziesz do Umbridge i nie narobisz sobie kłopotów - spojrzał na mnie błagalnie, a ja westchnęłam ciężko. Przecież trzeba było coś z tym zrobić! - Nie chce byś jeszcze ty miała przeze mnie problemy?

- JESZCZE ja? - uniosłam brew ku górze odgarniając kosmyki włosów z czoła. - O co chodzi - Harry nagle spąsowiał i wbił wzrok w podłogę.

- Miałaś racje. Powinienem był przyzwyczaić się do myśli, że ludzie będą mnie krytykować i wytykać palcami…

- Kto? – rzuciłam wściekle.

- Zbyt ostro reagujesz – stwierdził mój chrześniak a ja prychnęłam. – Poza tym tu nie chodzi o mnie, ale o Rona i Hermionę – wbił oczy w czubki swoich butów.

- O co chodzi? – zmrużyłam oczy.

- Czuję, że oni też przez to cierpią. Głupio przebywać mi z nimi w jednym pomieszczeniu wiedząc, że naraziłem ich na pośmiewisko.

- Wcale nie naraziłeś ich na pośmiewisko! – zaprzeczyłam, a mój głos stał się trochę piskliwy. Co to za brednie? – Wielu ludzie głęboko wierzy, że Voldmort powrócił, ale za żadne skarby świata nie chcą się do tego przyznać. Poza tym nie narażasz ich na pośmiewisko! Nie ty. To, że wierzą w prawdę nie jest czymś złym. Kiedyś ci wszyscy ludzie, którzy wytykali nas, wierzących w powrót tej bestii, palcami będą żałować, że nie uwierzyli w to na początku.

                I tak spędziłam dobre dwie godziny z moim chrześniakiem na rozmowach, które nam obu były potrzebne. On wyżalił się mi, ja wyżaliłam się jemu i nawzajem siebie wysłuchaliśmy. Obiecałam, że nie pójdę do Umbridge, ale miałam na to ogromną ochotę. Ochotę by wygarnąć tej różowej hipopotamicy i zrobić wszystko, by jej twarz stała się ciemniejsza niż jej pomalowane na czerwono paznokcie. Powstrzymałam się, ale przyrzekłam sobie, że gdy jeszcze raz zdarzy się coś takiego, będę musiała zacząć działaś. Szczęście, zdrowie i bezpieczeństwo mojego syna chrzestnego, było najważniejsze.

               

***

Falantian More – czarodziejska roślina wymyślona przeze mnie na potrzeby opowiadania


Przyznać się :D Kto pamiętał o tym, że Scarlett mówiła o jakiejś roślinie w rozdziale, gdy wróciła z Chorwacji?

To zielsko będzie miało duże znaczenie w opowiadaniu, tak szczerze powiedziawszy.

No i Jonsonowie wrócili! Uwielbiam Evę. Zresztą Roberta też i cieszę się, że jednak postawili na swoim

i zmierzyli się ze swoją wysoce niebezpieczną córką ^^

Chyba nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Chyba mi nie wyszedł pod względem stylistycznym,

ale cóż… Mam nadzieję, ze Bonus, który dodam może o 20, będzie lepszy.

Rozdział z dedykacją dla Liley:** Dziękuję kochana, że wymieniłyśmy ze sobą tyle maili. Czuję jakbym

znała cię już długo.
I dziękuję Elfabie, za to, ze pozwoliła mi poznać jej historię, że przekonała mnie, że warto rozwijać swój talent,
by dojść do doskonałości. Będę tęsknić za Twoją Ginevrą :*

Wszystkiego najlepszego, Kosiu i Scar :D Ale już stare jesteśmy ;D

8 komentarzy:

  1. Kurczaczki! Znowu dla mnie? Dziękuję Ci bardzo i bardzo się cieszę, że do Ciebie napisałam, inaczej byśmy się nigdy niezmówiły meilowo ^^
    Mam nadzieję, że dużo tych prezentów naskładałaś tam ;D

    Kocham jeszcze bardziej Scar i Syriusza o ile to możliwe w ogóle w moim wypadku :) Są i rodzice, których byłam tak strasznie ciekawa. Pięknie ujęłaś ich wejście i Syriusza z tą patelnią, myślałam, że zaleje się łzami, oczywiście ze śmiechu ^^ Kurcze, nie lubię tej całej Umbridge jest taka różowa i.. dziwna? Blee po prostu jedno pasujące do niej określenie :D No, ale musiałaś ją wklecić do opowiadania;)

    Czekam ze zniecierpliwieniem na nowy rozdział,
    Stała Zagorzała Czytelniczka
    Liley ;**

    Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz wszystkiego najlepszego!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, no zasłużyłaś ;* Ja też się cieszę :) Ach, te maile... Dobrze się piszę :)

      Ja też ich kocham <3 I myślę, że jak coś ci napiszę w mailu to się ucieszysz ;D Rodzice będą teraz mieli o wiele bardziej znaczącą rolę w opowiadaniu. Nie chciałam by Eva została ukazana tylko jako matka Scarlett. Ona nie jest tylko matką. W niej jest siła i udowodni to nie raz. Także Robert. On jest bardzo ciekawy, były auror mający na koncie wiele misji, jest naprawdę dobrą postacią, cieszę się, że ich takimi stworzyłam. Hahaha. Ja też ^^ No c tą patelnią, przyznaje dziwny pomysł. Ale Syriusz i Scarlett są dość nietypowi :) Kto ją lubi, kochana, no kto? Może między nią a Scar będzie jakaś konfrontacja, ale na razie nic nie mówię :) No musiałam, musiałam. Jakąś rolę będzie w nim mieć, poza tym jest bardzo ciekawa.

      Cieszę się, że czekasz,
      Autorka bloga, ciesząca się ze wszystkich oddanych czytelników,
      Kosia :D <3

      Dziękuję, jeszcze raz :*

      Usuń
  2. No cóż, rozdział nawet mi się podobał. Zwłaszcza zakochałam się we fragmencie z patelnią ;P Ach Syriusz i ta jego dziecinność. Co do Scar to wydaje mi się, że nieco przesadza udając się do chrześniaka już pierwszego dnia szkoły, ale rozumiem jej intencje. Zdziwiło mnie jej zachowanie w stosunku do Severusa jak i Severusa do niej niemniej jednak było w porządku. Przyznaję się bez bicia, że nie pamiętałam o tej roślince, ale skoro ma ona ważne zadanie w tym opowiadaniu to cieszę się.
    Co do wersji stylistycznej to było nieźle. Mogę jedynie powiedzieć bądź też napisać, że brakowało mi opisów, były praktycznie same dialogi, które jednak wychodzą Ci bardzo dobrze.
    No cóż. Czekam nn ;)
    Wszystkiego Najlepszego! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, ta patelnia ;D Mnie też, tak jakby... nawet. Jak wspominałam nie jestem za bardzo zadowolona, to wszystko przez to, że skupiłam się na dalszym rozdziale, jak jeszcze porządnie nie skończyłam :/ Ale cóż... Mam nadzieję, że nadrobię 20 xD Tak, to jest jakby wada Scarlett. Jest nadopiekuńcza w stosunku do ludzi , których kocha, jak zdążyliśmy zauważyć, nawet w stosunku do swoich rodziców, ale jest też bardzo wrażliwa, musi mieć jakieś wady, prawda ;D Oj, pomiędzy nią a Severusem było nawet nieźle w szkole. Ona nigdy nie stawała po stronie Huncwotów w potyczkach z Severusem i zawsze starała się wybić przyjaciołom z głowy znęcanie się nad nim. Nawet go za nich przepraszała i była wobec niego w porządku, tak jak teraz. Muszę przyznać, że ich relacje poprawią się. O tym będzie trochę więcej... Oj, nikt nie pamiętał, nie martw się ^^

      Wiem, mało opisów ;( Ale taki chwilowy zastój weny, a obiecałam na 6 grudnia. Ach... Nigdy więcej nie będę gonić i zmuszać się do napisania czegoś. Dziękuję :***

      Usuń
  3. Przede wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :* Dużo zdrowia, szczęścia, nadmiaru weny i spełnienia wszystkich marzeń :)
    Co do rozdziału, to nie był taki zły pod względem przekazanej treści. Gorzej z gramatyką, bo pojawiło się sporo źle odmienionych wyrazów czy dziwnie skonstruowanych zdań.
    Spodobała mi się postawa rodziców Scarlett. Są to dorośli ludzie i mają prawo decydować o tym, co zrobią ze swoim życiem. Na pewno chcą, aby przyszłość wyglądała jak najlepiej i by Harry wychowywał swoje dzieci w szczęśliwych czasach. A skoro Zakon nie należy do zbyt licznych grup, to każda para rąk jest na wagę złota.
    Jednak wydaje mi się, że w stosunkach z Harrym Scarlett przesadza i to bardzo. On nie jest dzieckiem i nie wymaga stałej kontroli, a udanie się do Hogwartu pierwszego września wyglądałoby tak, jakby Harry nie potrafił sam butów zawiązać i ona była mu potrzebna. To samo w stosunku do Umbridge. Musi zrozumieć, że idąc do niej tylko pogorszyłaby sytuację chrześniaka. Zaczyna się wojna i bez względu jak bardzo go kocha, musi zrozumieć, że w życiu nie można być wiecznie szczęśliwym.
    Zaraz idę czytać bonus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję badzo :** Oj, wiem, no wiem, zabij mnie :/ Chwilowy zastój weny i zmuszanie się do pisania równa się zły rozdział. Nie mogę tak gonić, bo źle późnij wychodzi. Oj, tak. Robert i Eva są więcej niż tylko jej rodzicami i nie raz to pokarzą. Chciałam by mieli większą rolę w opowiadaniu. No i to bardzo :) Scar przesadza, choć ja też bym tak zareagowała. Scarlett jest z charakteru podobna do mnie. Obie jesteśmy nadopiekuńcze w stosunku do ludzi, których kochamy. Może i nie jest :) Ale to tak jak matka, on dla niej zawsze będzie chrześniakiem potrzebującym miłości i wsparcia. Cóż, nie mogłaby być ideałem ^^ Jest nadopiekuńcza i zbyt ciekawska, jak ja ;D W stosunku do swoich rodziców też się tak zachowała, nie? Nie chciała by dołączyli do Zakonu bo się o nich bała. Ale w takich nie spokojnych czasach nie ma się co dziwić. Molly też w końcu przeżywała, że jej bliscy ryzykują. Oj, ona rozumie i to dobrze :) W końcu przez trzynaście lat nie było przy niej ludzi, których kocha i właśnie dlatego chce, by Harry nigdy nie zaznał smutku i nieszczęścia. Dziękuję za komentarz i życzenia :*

      Usuń
  4. Trochę spóźnione życzenia, ale bardzo szczere:* Wszystkiego najlepszego, kochana:) Szczęścia, zdrowia, dużo wenki i spełnienia tym najskrytszych marzeń;**

    Przepraszam Ciebie, że dopiero teraz komentuję, lecz miałam awarię komputera, a jak już mi się włączył, to musiałam i tak uczyć się na egzaminy, które miałam wczoraj. Ale jestem już po i jestem na miejscu:)

    Muszę przyznać, że nie pamiętałam o tej roślinie. Miałaś dużą przerwę, więc może przez to mi umknęło:) Zastanawiam się, jakie ma właściwości ta roślinka, bo tak tajemniczo wszystko wyszło. A zdziwienie Severusa jak najbardziej bym zobaczyła:)
    Ciesze się, że rodzice Scarlet przyłączyli się do Zakonu. Mając jak najbardziej prawo do tego, aby uczestniczyli w wojnie. Ja na ich miejscu postąpiłabym tak samo, nie chciałabym w niepokoju czekać na wieści o moich dziecki, które walczą o pokój.
    W rozdziale zauważyłam taki niefajny błąd, otóż: "... zaczęła piec mnie blizna w kształcie błyskawicy..." Myślę, że tu chodziło o Harryego a nie o Scarlett, mam rację?

    Całuję mocno:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie :) O Scarlett chodziło. Pamiętasz? Ma bliznę w kształcie błyskawicy i łapy psa. Gdy Harry'emu dzieje się coś złego blizna w kształcie błyskawicy zaczyna ją piec. Tak było w 11 rozdziale :) Dziękuję bardzo :** Oj, nie przejmuj się. Mi też się zdarza ;D No chyba mało kto pamiętał. W sumie była o tym niewielka wzmianka, Scar o tym napomknęła, więc nie dziwie się, że mogło to niektórym umknąć :D Oj roślinka będzie miała wielkie znaczenie. Ja też się cieszę ^^ Nie mogłam doczekać się tego momentu. Ja także zrobiłabym tak samo :) Eva i Robert są honorowymi i szlachetnymi ludźmi. Nie mogliby stać z założonymi rękami patrząc jak inni, w tym ich bliscy, ryzykują życiem.

      Usuń