piątek, 1 września 2017

PROLOG: Pułapka czasu

It can’t be true
That I’m losing you
The sun cannot fall from the sky
(Ryandan – Tears of an angel)

    Gdy tracisz wszystko na czym ci zależy twoje życie przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Bo jak może być ważne, skoro nie masz już po co żyć? Skoro wszyscy, których kochałeś w większości odeszli, a do innych nawet nie masz jak się zbliżyć? To boli. Kiedyś blisko, a teraz tak daleko. Ale mimo to, gdziekolwiek ukochana osoba się znajduje, nie możesz przestać o niej myśleć. Twoje serce się rozpada, na milion małych kawałków.
Zadajesz sobie mnóstwo pytań, na które nie znasz odpowiedzi. Co by było, gdybym postąpił inaczej? Co mogę jeszcze zrobić? Jak mam cofnąć czas? Jak zabliźnić rany? Jak mam sobie poradzić? Czy jeszcze cokolwiek jest w stanie mi pomóc?
Te pytania przez długi okres zadawały sobie dwie, kochające się ponad wszystko osoby, które rozdzielono. Którym zabrano niemalże wszystko. Ale mieli bliskich, mieli siebie, mieli po co żyć. Jakoś musieli poradzić sobie z całym bólem i ze wszystkimi przeciwnościami które na nich czyhają.
Każde z nich, chciało nawzajem odebrać sobie ból i cierpieć za drugie. To właśnie jest miłość, kiedy szczęście drugiej osoby jest ważniejsze niż twoje.
Scarlett i Syriusz to dwójka ludzi, którzy pokochali się uczuciem niezniszczalnym, to osoby, które utraciły kogoś bardzo ważnego w swoim życiu na długi czas, a niektórych nawet na wieczność, to ludzie, którzy stracili młodość zbyt wcześnie, którzy musieli poradzić sobie z ogromnym bólem, którzy na swej drodze spotkali wiele przeciwności i których dopadła najgorsza pułapka, pułapka czasu.
~~~*~~~
Grudzień 1981r.
    Postać odziana w czarną szatę, skrzętnie ukrywająca swoją tożsamość pod szerokim kapturem naciągniętym na głowę, wpatrywała się w idealnie czyste okno, jednego z domów, przy ulicy Privet Drive, na której wszystkie budynki wyglądały tak samo. Płatki śniegu topiły się na jej odzieniu, a policzki szczypały od mrozu.  Przyszła tu w określonym celu i miała zamiar go osiągnąć bez względu na cenę. Rozejrzała się wokół, upewniając się, że na dworze nie ma żywej duszy, która mogłaby ją przyłapać. Wyciągnęła z kieszeni szaty przedmiot przypominający z dala zapalniczkę i kliknęła, a po chwili wygaszacz pochłonął całe światło z przydrożnych lamp. Przygryzła policzek od środka, starając się opanować drżenie brody.
      Wsunęła dłoń do kieszeni szaty, palcami przesuwając po różdżce i ruszyła w stronę wejścia domu z numerem cztery. Cisza, która ogarnęła ulicę, nie została zamącona. Podchodząc pod drzwi, cicho nacisnęła klamkę, ale widząc, że drzwi nie ustępują, wyciągnęła różdżkę i szepnęła Alohomora. Zamek szczęknął, a Scarlett odetchnęła z ulgą i już miała wchodzić do środka, gdy usłyszała kroki. Osoba zbliżała się w jej stronę, swoim charakterystycznym krokiem, a jej szata szeleściła na wietrze.
      Pierwszą jej myślą był Dumbledore. Na to nazwisko poczuła nagły przypływ sprzecznych uczuć. Szanowała zaprzyjaźnionego dyrektora, ale nadal nie wybaczyła mu tego, że rok temu, zamiast oddać jej chrześniaka pod jej opiekę, oddał go najgorszym mugolom na świecie. To nie było tak, że nie walczyła. Była gotowa unieść różdżkę i wymierzyć nią w największego czarodzieja, jakiego znała.
      Była wtedy tak bardzo zdesperowana, że mogła zrobić wszystko. Jednego dnia straciła ukochanego, brata, przyjaciół… Nie mogła pozwolić by odebrano jej jeszcze chrześniaka. Nie mogła pozwolić, by był skazany na życie wśród tak parszywych ludzi.
      Ale przeciw dobru Harry’ego już nie mogła stanąć. Jego szczęście i bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze. A jego życie nie mogło być spokojne przy boku zdesperowanej po swoich stratach matce chrzestnej poszukiwanej przez śmierciożerców, którzy cudem uniknęli Azkabanu i chcieli ją złapać, po tym co robiła, działając w Zakonie. Jednak ukrywając się wytrzymała niewiele ponad miesiąc. Gdy była już pewna, że ma zapewnione bezpieczne życie w Dolinie Godryka postanowiła wrócić, a jej pierwszą czynnością było przyjście pod drzwi Dursleyów.
      Wytężyła wzrok i zauważyła zarys męskiej sylwetki. Gdy mężczyzna podszedł do niej bliżej, zdała sobie sprawę kto przed nią stoi. Jego włosy sięgały prawie że ramion, były czarne i przetłuszczone jak zawsze, a cera wciąż pozostawała ziemista. Spoglądał na nią swoimi ciemnymi oczami zaciskając usta.
- Dumbledore wiedział, że wrócisz tu wcześniej niż by chciał – jego spojrzenie ciskało gromy.
- Więc teraz jesteś jego chłopcem na posyłki? Bardzo mi przykro, że przy takiej okazji nie zaszczycił mnie swoją obecnością – prychnęła rozjuszona. – Cóż, fascynujące, że on zawsze o wszystkim wie.
- I to mówi jego ulubiona uczennica? – uniósł brew z pogardą. – Jonson, z czasem stajesz się coraz bardziej buntownicza, myślałem, że okres dojrzewania masz już za sobą, ale widocznie kobiety nigdy nie dorastają – uniósł kącik ust ironicznie, a Scarlett przewróciła oczami. – Chłopiec na posyłki brzmi tak…. Nieelegancko, czyż nie? Myślałem, że twoja szanowna babka Potter zdążyła nauczyć cię manier. Pewnie przewraca się w grobie, bo ani jej wnuczka, ani jej tępy wnuk nie chłonęli należycie ich nauk.
- Jeszcze słowo, Snape, a twój nos, stanie się jeszcze bardziej krzywy i garbaty niż jest, a tego byśmy nie chcieli, zważywszy na to, że jego obecny stan także nie należy do najlepszych – zaciska usta. – Tępym to ty możesz nazywać siebie. Mistrz eliksirów wciąż nie potrafi wymyślić czegoś na ten łój? – kręci głową, cmokając z niedowierzaniem i uśmiecha się z satysfakcją widząc minę Snape’a.
- Nie pozwalaj sobie – zmrużył oczy i zacisnął dłoń na jej przegubie tak mocno, że zapewne zostawił na nim sine ślady. Scarlett rozchyliła lekko wagi, krzywiąc się z bólu i wyrwała rękę z jego uścisku.
- Ty także. O zmarłym mówi się dobrze, ani wcale – zacisnęła usta, drżąc lekko.
- Cóż, według ciebie oni zapewne wciąż żyją, czyż nie? I co, znalazłaś sposób na wskrzeszenie umarlaka? A może na stworzenie inferiusa, to byłby zaiste niesamowity pomysł – mówił swoim spokojnym, głębokim głosem, choć tak naprawdę wszystko się w nim gotowało.
- Zejdź mi z drogi, nie mam ochoty na te jakże inteligentne, nie wnoszące nic do mojego życia dyskusję, zabierającą mój czas – spiorunowała go spojrzeniem. – Jeżeli Dumbledore kazał ci w takiej sytuacji stanąć ze mną do walki – bardzo proszę. Chyba pamiętasz, że podczas pojedynków byłam prawie że doskonała, tak skromnie mówiąc, więc pomyśl co mogę zrobić z tobą po intensywnym roku ćwiczeń – zagryzła wargę, patrząc w jego oczy z zawzięciem.
- Zapominasz, że ja także miałem wiele czasu, na przećwiczenie wielu zaklęć pojedynkowych. Szala odwróciła się na moją korzyść , to że wtedy mnie pokonałaś, nie znaczy, że tym razem będzie tak samo, wręcz przeciwnie. Nie radziłbym próbować – splótł palce swoich dłoni ze sobą, patrząc na zdenerwowaną kobietę z góry.
      Scarlett ściągnęła z głowy kaptur, pozwalając swoim związanym w długi, koński ogon, blond lokom, muskać jej zaczerwienione od mrozu policzki.
- Cóż, w każdej chwili możemy się przekonać nad racją naszych słów, nie stanowi to dla mnie problemu, ale tymczasem pozwól mi zrobić to po co przyszłam – ruszyła w kierunku drzwi, jednak Severus zatrzymał ją, syknęła.
- Czy naprawdę dwudziestodwuletnia kobieta byłaby gotowa wziąć na siebie taką odpowiedzialność? Zwłaszcza tak… rozchwiania – zmierzył ją wzrokiem. – Co zamierzasz zrobić? Porwać dzieciaka? Widzę, że przez ten czas gdy się ukrywałaś, nabyłaś kilka cech śmierciożerców. Nawet sarkazm się ciebie trzyma. Może Avery już zdążył cię dopaść, co? – przeczył ją spojrzeniem na wskroś. – Wiesz, że czeka cię tutaj sporo przeszkód, a mimo to stoisz przede mną, taka krucha i bezbronna – pokręcił głową z politowaniem.
- Sprawdź mnie jeżeli chcesz, Snape. Avery mnie nie dopadł, to przed nim się ukrywałam. Kogo nazywasz rozchwianym? Twój były, a może nie, przyjaciel, wciąż stara się mnie złapać, przez tak błahy powód. Rosier nie żyje, nie ja go zabiłam, a z tego co wiem dla niego nie był jakiś specjalnie bliski – prycha. – No tak, jego żonka pewnie przeżyła tą stratę tak samo jak ja stratę Jamesa. Czy widzisz, bym była gotowa rzucić w ciebie Avadą, tylko dlatego, że byłeś pod władzą tego pieprzonego potwora? – przełyka ślinę z trudem. – Widzisz? Widocznie mnie nie złapał, zresztą powinieneś coś o tym wiedzieć. Nie dzielicie się ze sobą swoimi sukcesami? – prychnęła. – Ojej, jaka szkoda, że wasze relacje uległy tak znacznemu oziębieniu – uśmiecha się z ironią. – Ale cóż, twój wybór – rozkłada bezradnie ręce. – Ależ Severusie, przecież zawsze mogę liczyć na ciebie, prawda? – unosi brew, spoglądając mu w oczy,
- Czy Scarlett Jonson właśnie mówi mi, że powinienem pozostać Śmieriożercą, by nie stracić „przyjaciela”? – zakreślił cudzysłów w powietrzu, swoimi długimi palcami, unosząc brwi i kręcąc głową z niedowierzaniem.- Ostatnie wydarzenia, chyba naprawdę namieszały ci  głowie. Obawiam się, że nie będę mógł ci nawet pozwolić wejść do tego domu – wzdycha z udawanym smutkiem. – Och, bez dwóch zdań, będę na każde twoje zawołanie, przecież mnie znasz.
- Namieszały w głowie? Powiedzmy, że zmieniły mnie na lepsze. Więc c0 zrobisz w takim wypadku? – unosi brew pytająco, dyskretnie wsuwając dłoń do kieszeni szaty i zaciskając palce na różdżce, którą ówcześnie schowała. – Niektóre wydarzenia zmieniają człowieka bezpowrotnie, a to były jedne z tych, które sprawiają, że człowiek już na zawsze zaczyna patrzeć na wszystko inaczej, a jego postępowanie zaczyna różnić się wręcz diametralnie od wcześniejszego zachowania – dostała słowotoku, wpatrując się w niego, a Severus zacisnął zbielałe wargi ze zdenerwowania. – Więc zdaje mi się, że powinieneś wiedzieć, że teraz jestem jeszcze bardziej zawzięta i uparta w dążeniu do celu – uśmiechnęła się chytrze, szybko wyciągnęła różdżkę z kieszeni i nim jej rozmówca, zdążył zareagować, wypowiedziała zaklęcie. – Petryficus totalus.
      Snape padł jak długi u jej stóp z otwartymi szeroko, czarnymi bez dna oczyma i lekko rozchylonymi, zsiniałymi wargami. Ta rozmowa była doskonałym sposobem na odwrócenie jego uwagi. Będąc w takiej pozycji, nie stwarzał zagrożenia przez najbliższe minuty, więc kobieta postanowiła nie tracić czasu. Szybkim krokiem weszła do ogarniętego ciemnością pomieszczenia, rozglądając się po nim uważnie. Był późny, zimowy wieczór, a gdy znalazła się w domu, fala ciepła uderzyła ją tak, że zaczerwienione policzki zaczęły ją piec.
      Najciszej jak potrafiła ruszyła w kierunku schodów, wyciągając różdżkę przed siebie i zaciskając na niej lekko zsiniałe palce. Serce uderzało o jej klatkę piersiową jak młot. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że postanowiła wrócić do Wielkiej Brytanii. Nawet jej rodzice, stale utrzymujący z nią kontakt, który mieli kilka okazji by odwiedzić ją w Bułgarii. Po jej głowie wciąż krążyło pytanie: Skąd u licha Snape wiedział, że się tu pojawi? Nawet Dumbledore, nie ważne jak potężny by był, nie mógł czytać jej w myślach na odległość, zwłaszcza, że tajniki oklumencji nie były jej obce.
Wchodząc po schodach, wciąż trapiła się niedawnym spotkaniem, ze szkolnym znajomym. Może nie wiedział, że się tu pojawi? Na pewno zdawał sobie sprawę, że to się stanie prędzej czy później, zresztą jak każdy, ale czemu akurat dziś, stanął przed drzwiami tego konkretnego domu przy ulicy Privet Drive? Miała wrażenie, że nie zbyt prędko przyjdzie jej poznać odpowiedź na to pytanie.
Stojąc na środku korytarza, oświeciła ścianę naprzeciwko i zmrużyła oczy, spoglądając na rząd identycznych, białych drzwi z okrągłymi, pozłacanymi klamkami i wywróciła oczami. Dursleyowie lubili uchodzić za lepszych niż byli i wcale nie stwierdzała tego po wystroju ich domu, wiedziała to od dawna. Widząc, że w pierwsze drzwi wstawiona jest szyba w górnej części, uznała, że za wejściem, znajduje się toaleta, więc podeszła do następnych i nacisnęła klamkę. Z zawodem spojrzała na rozwalone na środku zabawki i skrzywiła się, po czym sprawdziła kolejne pomieszczenia.
W przedostatnim znajdował się pokój syna Dursleyów. Myśląc, że może umieścili chłopców w tym samym pomieszczeniu weszła do środka najciszej jak potrafiła, obrzucając spojrzeniem łóżeczko w którym spał pulchny, około roczny chłopiec wierzgający nogami przez sen. Upewniając się, że nie ma tu Harry’ego z zawodem przeszła do ostatniego pomieszczenia, ale gdy ledwo uchyliła drzwi dobiegł ją odgłos, głośnego chrapania. Skrzywiła się i natychmiast zamknęła drzwi, po czym zdezorientowana przetarła wolną dłonią zmęczoną twarz i rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnego wejścia na piętrze którego nie znalazła.
Zrezygnowana, ale też zaniepokojona zeszła po schodach z powrotem na dół, zaglądając do dużego salony, który miał wyjść elegancki, acz w końcowym efekcie wyglądał jak babciny. Tu także nie znalazła chłopca, a jej niepokój rósł z każdą mijającą sekundą. Już kierowała się w stronę wyjścia, planując jak dostać się do dyrektora Hogwartu, chcąc otrzymać jakieś wyjaśnienia, gdy nagle usłyszała dziecięce kwilenie.
Stanęła jak wryta, zdając sobie sprawę, że nie pochodzi ono z góry i na pewno nie od małego Dursleya. Modląc się w duchu by Petunia nie wstała i nie przyłapała jej, zaczęła kierować się za dźwiękiem, na końcu przystając przy komórce pod schodami. Przełknęła ślinę z trudem, spoglądając w stronę schodów i drzwi wejściowych, upewniając się, że nikt jej nie przeszkodzi odblokowała drzwiczki i otworzyła je.
      Pierwsze co zauważyła do ciemna, stara kołyska, spróchniała w pewnych miejscach u dołu, wciśnięta między półki. Widząc drobnego, maleńkiego chłopca z kępką ciemnych włosów drży mimowolnie, a na jej skórze pojawia się gęsia skórka. Widząc jak wierzga maleńkimi rączkami i kwili cicho, podchodzi do niego na nogach miękkich jak z waty, bierze go na ręce i tuli w swoich ramionach delikatnie, przypatrując mu się jak zahipnotyzowana i kołysząc go uspokajająco. Jej ciałem wstrząsa pojedynczy szloch, a w oczach mimo jej woli, pojawiają się łzy. Mimo to uśmiecha się z czułością do chłopca, który czując ciepło ciała stopniowo się uspokaja i całuje go w czółko z czułością, czując jak wraz z tym gestem wszystko do niej powraca.
Nie zwlekając zbyt długo zaczyna ubierać go w najcieplejsze ubrania jakie znalazła w szufladzie połączoną z kołyską, spakowała do swojej przerzuconej przez ramię, dużej torby kilka jego najważniejszych rzeczy, bez których nie będzie mógł się obyć przez najbliższy czas, przez cały czas mówiąc coś do niego pieszczotliwie i uśmiechając się do niego, w środku czując się, jakby jej serce rosło coraz bardziej z każdą minutą.
      Przełknęła ślinę, mając wrażenie, jakby była goniona przez czas. Zresztą nie po raz pierwszy. Bała się tylko, że tym razem dotrze do granicy czasu i nie zdoła przed nim uciec. Poprawiła torbę tak by nie spadła i tuląc w ramionach chłopca ubranego w ciepły kombinezon. Wyszła szybko z komórki, dziękują jakiejkolwiek sile wyższej za to, że chłopiec jest tak spokojny i że wszystko jak dotąd odbywa się według jej planu.
      Wychodząc przez drzwi, najciszej jak potrafiła, nie przewidziała, że Severus Snape, o którym nawiasem mówiąc k0mpletnie zapomniała, gdy tylko zobaczyła swojego chrześniaka, będzie jej wyczekiwał. Przełknęła ślinę, wtulając drobne ciało chłopca w siebie delikatnie.
- Naprawdę miałaś zamiar uprowadzić dziecko? Proszę, proszę, zeszłaś na psy – uśmiechnął się cyniczne. – Ups, wybacz. Już dawno to zrobiłaś, w końcu taką partię jak Black nie można zaliczyć do najlepszych. Nigdy nie było można, a co dopiero po tym haniebnym czynie jakiego się dopuścił  – zacisnął usta w wąską kreskę, jak zwykł to robić, zwracając się do swoich uczniów.
- Nie jestem twoją krnąbrną uczennicą, byś udzielał mi swoich jakże pouczających nauk, Severusie – jej spojrzenie ciskało gromy. – Ani moim ojcem byś miał czelność wtrącać się w moje sprawy prywatne. Syriusz jest dobrym człowiekiem, nie pokochałabym go tak bardzo, gdyby tak nie było – jej broda zadrżała. – I uprzejmie cię proszę o to, być nie wyrażał się źle o żadnym z moich przyjaciół – zacisnęła usta. – Zresztą nie sądzę by ta dyskusja była konieczna – wzięła głęboki oddech i czując jak maleńkie ciałko porusza się w jej ramionach niespokojnie, zaczęła je tulić z czułością, kołysząc bardzo delikatnie. – Zejdź mi z drogi – ruszyła przed siebie, ale jak na zawołanie, ponownie wyrosła przed nią znacznie wyższa od niej, czarna postać.
- Chyba nie zamierzasz zabrać dziecka, bez powiadomienia o tym prawnych opiekunów – każde słowo wymówił cicho i dokładnie, jakby były na wagę złota. – Zostawię im wiadomość, zapewniam cię, że nie będą poruszać nieba i ziemi, aby znaleźć młodego Pottera. Scarlett rozchyliła lekko wargi zszokowana, nie wiedząc co ma powiedzieć, a jej rozmówca uniósł brwi, wpatrując się w nią.
- Nie zamierzałeś mnie zatrzymać? Dumbledore’owi się to raczej nie spodoba.
- W tym momencie nie obchodzi mnie co powie Albus. Nie działam na jego zlecenie, ale lepiej będzie, jeżeli znikniesz nim się tu pojawi. Dursleyowie chcąc nie chcąc muszą go o tym powiadomić – widząc niedowierzające spojrzenie kobiety zdenerwował się i westchnął ciężko. – No już! – podniósł głos, ale mimo to  Scarlett w tym momencie miała ochotę wycałować go z radości.
- Dziękuję ci, Severusie – spojrzała na niego łagodnie i tuląc Harry’ego w swoich ramionach, odeszła w takie miejsce, by nikt jej nie widział. Zanim się teleportowała, dotknęła z czułością swojego dużego, ciążowego brzucha, skrytego pod płowymi szatami, czując jak ściska jej się serce.
~~~*~~
Na małej, skalistej wyspie położonej na środku Morza Śródziemnego, nigdy specjalnie nie zagościło szczęście. Odór cierpienia unosił się w powietrzu, sprawiając, że ludzie uwięzieni w wysokiej, ogromnej wieży odchodzili od zmysłów.
Wszystko było sprawkę dementorów, potworów pilnujących ów wieży, zwanej Azkabanu, do której wysyłano najgorszych złoczyńców świata czarodziei, odbierając im prawo do używania magii, czyli cząstkę ich samych.
Dementorzy zobowiązani byli przez Ministerstwo Magii pilnować więźniów, ale robili coś ponad to. Potrafili ukraść innym szczęście, wszystkie dobre wspomnienia i chwile jakie mieli, a będąc w więzieniu, takie rzeczy były wręcz niezbędne.
W jednej z brudnych, ciasnych cel, w którym wstawione były kraty wciąż chodził jeden mężczyzna, mimo że większość ludzi już dawno zapadła w sen, jeżeli tylko ich stan im na to pozwolił. Miał czarne, brudne włosy za ramiona i stare, obszarpane ubranie w pasy.
Syriusz Black cierpiał. Cierpiał tak jak nigdy dotąd. Ten rok był najgorszym rokiem w jego życiu, choć myślał, że jego najgorsze lata już dawno minęły, podczas mieszkania w domu na Grimmlaud Place. Stracił wszystko, był tylko wrakiem. Ból rozsadzał go od środka. Lily, James, Remus, Harry… Scarlett. Coś w nim drgnęło, zresztą nie po raz pierwszy. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Nie tylko stracił swoich najbliższych, ale wiedział też co ich czeka oraz co czeka jego, gdy w końcu uda mu się wyjść na wolność, choć zdarzały się dni, gdy tracił na to nadzieję. Mimo to wolał stawić czoła przeznaczeniu, niż pozostać gdzieś w otchłani Azkabanu.
Szybko starł łzę z policzka. Wstydził się płakać, nawet samotnie, ale już nie wytrzymywał, czując jak coś zabija go od środka. Jak jego wnętrzności stają się martwe, aż w końcu on sam stanie się tylko nic niewartą padliną. Wierzył, że życie bez miłości nie jest życiem, jak więc miał żyć, gdy odebrano mu wszystko co kochał? Wiedział, że wszystko byłoby inne, gdyby przy nim była ona.
Podchodząc do ściany, uderzył w nią pięścią z całych sił tak, że zdarł sobie skórę z kostek a na je dłoni pojawiła się krew. Oparł się czołem o zimny mur, drżąc od bólu, wypełniającego go od środka i czując piekącą dłoń. Syriusz nie zdawał sobie sprawy ze wszystkiego co się dzieje oraz co jeszcze go czeka. Gdyby tylko wiedział jak mroczna jest przyszłość pobyt tutaj znosiłby o wiele gorzej, chcąc za wszelką cenę ruszyć bliskim na ratunek, zanim zacznie się najgorsze.

~~~*~~~