wtorek, 3 lipca 2012

013 ROZDZIAŁ: Porwanie


      Powoli otwierałam oczy, choć robiłam to bardzo mozolnie. Powieki same opadały, a ja nie mogłam nic zrobić. Głowę miałam zwieszoną, a na rękach i nogach, czułam wżynające się w ciało sznurki. Siedziałam na krześle, do którego prawdopodobnie zostałam przywiązana. Usta miałam zawiązane chustką.  Kosmyki blond włosów opadały mi na oczy. W marynarce czułam różdżkę.  Próbowałam uwolnić się z więzów. Wierciłam się i kręciłam, mając nadzieje, że jakoś mi to pomoże. Wreszcie zwyciężyłam z zamykającymi się oczami. Podniosłam głowę do góry i obejrzałam wokoło. Wyglądało na to, jakbym była w jakiejś rzeźni. Szary, ponury korytarz ciągnął się dotąd, gdzie sięgał mój wzrok. Gdzieniegdzie były głębokie dziury, a po bokach znajdowały się koryta, gdzie dawało się pokarm dla świń. Były również wyjścia dla wiejskich zwierząt i małe okienka, przez które docierały poranne promienie słoneczne. Jęknęłam. Nie wiedziałam gdzie jestem, grube liny wżynały mi się ciało, a chusta na ustach była tak mocno zawiązana, że gdy wydałam z siebie jakiś dźwięk, strasznie bolały mnie wargi. Znów zaczęłam się wiercić, a stare krzesło, prawie spadło do tyłu.

       - No proszę, proszę. Śliczna już się obudziła – usłyszałam męski, głęboki, szorstki głos. Spojrzałam przez siebie i zauważyłam umięśnionego, postawnego mężczyznę. Był ogolony na łyso, a czarny podkoszulek na ramiączkach, opinał się na jego umięśnionym ciele. Wcale nie był przystojny, a jego wygląd wskazywał, że mógłby mieć trzydzieści lat. Zerwał mi chustę z ust.

- Co? – spytałam patrząc mu prosto w nienaturalnie żółte oczy. – Jesteś doradcą podatkowym? – zaśmiałam się, choć tak naprawdę byłam przerażona, lecz nie chciałam tego okazać. – Dość niecodzienny sposób załatwiana sobie klientów, nie sądzisz?

- Zebrało ci się na żarty, tak? – spytał wściekły podchodząc do mnie i klękając, tak, że nasze twarze były na równej wysokości, po czym uderzył mnie mocno w policzek pozostawiając czerwony ślad. Bolało. Co ja gadam, cholernie piekło, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- A żebyś wiedział – odpowiedziałam zadowolona z uśmiechem, choć wcale nie było to odpowiednie, biorąc pod uwagę, w jakiej sytuacji się znalazłam, poza tym, moje serce biło o wiele szybciej niż powinno.

- Kto by pomyślał, że możesz być taka wesoła w chwili, gdy ja tak okropnie pragnę, wyrządzić ci krzywdę – uśmiech z  mojej twarzy znikł, lecz dumnie podniosłam głowę do góry. Mężczyzna sięgnął swoją dużą dłonią do kieszeni spranych, krótkich dżinsów i wyciągnął z niej długą, nieco wygiętą różdżkę, po czym poprzewracał ją w palcach.

- A więc jesteś czarodziejem… A spodziewałam się, że nieudolnym dostawcą pizzy – zakpiłam, choć wiedziałam, że takie żarty są nie na miejscu. Po prostu chciałam poprawić sobie humor. Popatrzyłam na jego przedramię myśląc, że to śmierciożerca, jednak myliłam się. Nie miał wypalonego mrocznego znaku. Potem przeniosłam wzrok na jego czerwoną ze złości twarz.

- Na początku trochę łagodniej – oznajmił a z jego twarzy nie znikał okrutny uśmieszek. – Crucio – powiedział, a moje plecy wygięły się w lekko. Czułam jakby tysiące igieł wbijało się w moje ciało, właściwie może nie igieł, a drzazg. Wcale nie było to silne zaklęcie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jakimi Cruciatusami dostawałam podczas pierwszej wojny, było to niczym.

- Czego chcesz? Dlaczego do robisz? – spytałam zastanawiając się jaki był powód jego nienawiści do mnie.

- Dlaczego chcę cię torturować, a później zabić? – spytał z leniwym uśmieszkiem. – Nazywam się Marcus Isaac. Mówi ci coś te nazwisko? – spytał, a ja pokręciłam przecząco głową śmiesznie marszcząc nos.

- Nie, raczej nie. Przykro mi – oznajmiłam z ironicznym uśmiechem na ustach, a mężczyzna podszedł do krzesła, oparł się o nie i patrzył na mnie uważnie rozeźlony.

- To sobie przypomni! Piąty czerwca, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty. Pamiętasz tą misje? – kropelki jego śliny znajdowały się na mojej twarzy, a ja marszczyłam nos z obrzydzenia. – Jestem mężem Marii. Byłem… jej mężem – rzekł i odszedł od krzesła opuszczając smutno wzrok.

- Mężem Marii Isaac? – spytałam. Teraz kojarzyłam to nazwisko.

- Tak. Maria była dobrą kobietą – rzekł tak cicho, że ledwo go słyszałam.

- Była śmierciożerczynią! – krzyknęłam, a on znowu podbiegł do mnie.

- To nie był powód, aby ją zabijać! – w jego oczach pojawiły się łzy. Te słowa wstrząsnęły mną dogłębnie. Było mi szkoda tego człowieka, to prawda.

- To nie ja ją zabiłam! – wykrzyknęłam, a liny coraz bardziej zaczęły mi przeszkadzać.

- Ale w pewnym sensie się do tego przyczyniłaś! – oskarżył mnie. – Pamiętasz jak to było? – jego oczy napełniły się krwią. Widać było w nich żyłki, a ręce miał zaciśnięte. – Może ci przypomnę? Maria  zawsze była dobrą kobietą. Kochałem ją, mimo tego kim była, lecz gdy podobno Czarny Pan powrócił, zwariowała. Chciała go pomścić i czcić jego imię, wiesz w jaki sposób? – popatrzył na mnie wyłupiastymi oczami. – Zabijając. Tak, odebrała życie kilku pracownikom Ministerstwa, lecz Prorok milczał o tej sprawie na nakaz Knota. Aurorzy zajęli się sprawą. Znaleźliście jej kryjówkę. To – wskazał ręką dookoła – była jej baza. Pamiętasz? – kiwnęłam głową. – Łowcy czarnoksiężników wpadli tu najszybciej jak umieli, gdy tylko ty i ta z różowymi włosami – tu miał na myśli Tonks – znaleźliście to miejsce. Ale nie to jest powodem dlaczego chce cię zabić. Gdy już tu dotarliście, kilku aurorów walczyło z ludźmi, którzy byli pod działaniem Imperiusa, którego rzuciła na nich Maria. Ty i Alastor Moody również. Ja przyglądałem się wszystkiemu z boku, bo Maria związała mnie, abym nie wtrącał się w jej sprawy – prychnął. - Wiesz z kim toczyła bój Maria? Z tą śmieszną różową panienką. Ty zauważyłaś, że mała przegrywa. Moja żona rzuciła w nią silnym Cruciatusem. Różowa nie mogła się podnieść. Wiła się z bólu, a Maria stałą z triumfalnym uśmiechem nad nią. Ty nie czekając na nic, rzuciłaś gdzieś  w kąt swoją walkę i odrzuciłaś Marię od młodej. Walczyłyście. Dwie na jedną, lecz Maria znowu przycisnęła sztylet do gardła tej dziewczyny. Zagroziła, że jeśli wykonasz choć jeden ruch, to ją zabije. Stałaś z różdżką w ręku w ogóle nic nie robiąc. Moody zauważył tę scenę i nie mając innego wyboru – tu prychnął – po prostu ją zabił.

      Spuściłam wzrok. Pamiętałam ten dzień. To były pierwsze chwile pracy Nimfadory, a także i moje po wieloletniej przerwie, gdyż już kiedyś byłam aurorem. Dwa dni później przejęłam opiekę nad Harrym. Miałam wyrzuty sumienia z tego, że kobieta zginęła, ale sama zabijała. Alastor nie miał innego wyjścia, a był taki sprytny, że zdołał trafić tylko w żonę Marcusa. Od tamtego dnia, ja i Tonks, zaprzyjaźniłyśmy się.

- Więc teraz ty poniesiesz za to karę. Gdybyś się nie wtrąciła, Maria zabiłaby małą i co najwyżej poszłaby siedzieć – powiedział z miną pełną pogardy. – Zginiesz w tym samym miejscu co ona!!! – wykrzyczał. – Crucio!!! Crucio!!! Crucio!!!Sectumsempra!!! – pewnie znał to zaklęcie od żony, która bądź co bądź, „pracowała” z człowiekiem, który je wymyślił.

      Teraz zaklęcia były okropnie silne. Z moich oczu popłynęły łzy, plecy wygięły się w łuk, a ja czułam jakby tysiące igieł, a może nawet i milion, wbijało mi się w ciało, w serce. Kolejne zaklęcia były jeszcze silniejsze, na dodatek liny coraz mocniej się wżynały. Słone krople płynęły po moich policzkach. Nienawidziłam tego uczucia. Nie, nie o ból tu chodziło, ale o bezsilność. Różdżki nie mogłam wyciągnąć, nie miałam się jak bronić. Pragnęłam tylko by te okropne męki się skończyły, jednak nie chciałam umierać. Nie mogłam zostawić Harry’ego. Z oczu mężczyzny także płynęły łzy. Ale prawdopodobnie tęsknoty za żoną i złości na mnie.

- Na razie wystarczy – powiedział, a słonie krople, przestały płynąć mu po policzkach. Wziął stare, spróchniałe krzesło spod ściany i usiadł na nim okrakiem naprzeciwko mnie. Jego wzrok powędrował na rozległe i głębokie rany. – Były dość silne, prawda? – spytał miękko, choć nie był zadowolony. – Możesz się zdziwić, ale jestem dobry. Naprawdę. Stałem po stronie dobra podczas pierwszej wojny, lecz zadawanie tobie bólu jest po prostu wymagane. Nie czuje się z tym dobrze, ale musze pomścić Marię.

- Jak dostałeś się do Ministerstwa? Przecież nie można się deportować – zauważyłam.

- Skrzat – odpowiedział obojętnie.

- Mieliście dzieci? – wydukałam ledwo słyszalnie.

- Mieliśmy… Mamy – spuścił wzrok. – Syna. Nazywa się David. Ma pięć lat.

- Pewnie go kochasz, prawda? – spytałam.

- Dziwne, że prowadzę z tobą rozmowę, ale tak. Kocham całym sercem.

- Ja też mam syna – powiedziałam, a mężczyzna popatrzył na mnie uważnie. – Choć nie jest moim biologicznym dzieckiem, kocham go z całych sił i jest jedną z osób, dla których chcę, żyć, choć to nie ja go urodziłam.

- Jest adoptowany? – spytał zaciekawiony Marcus marszcząc brwi, a jego oczach zauważyłam nie tylko ciekawość, a także niezdecydowanie.

- Nie. Ma piętnaście lat i nazywa się Harry Potter – Marcus rozwarł szeroko oczy i rozdziawił buzie, ale szybko się opanował. – Lily i James, to jest jego rodzice, byli dla mnie najważniejszymi ludźmi. Kochałam ich tak bardzo i dalej kocham, że na myśl o ich śmierci, boli mnie serce. Nie ze względu na nich moje uczucia są takie a nie inne względem Harry’ego. Po prostu, pokochałam go jak się urodził. To ja odbierałam poród, razem z moja mamą, która jest uzdrowicielką. Przyznam ci się też, że byłam dziewczyną Syriusza Blacka…

- Wiem – odpowiedział krótko.

- Po tym, jak Voldemort zabił Lily i Jamesa, razem z nim poszliśmy do prawdziwego zdrajcy. Petera Pettigrew – popatrzył na mnie jak na szaloną, lecz ja ciągnęłam dalej. – Syriusz chciał go zabić, zemścić się, lecz Peter uprzednio uśmiercił dwunastu mugoli i chciał zabić mnie i Syriusza. Kazał mi uciekać z Anglii, a sam poszedł do Azkabanu. Nie byłam na tyle odważna by wrócić po tym, gdy na świecie znów zapanował pokój. Nie, nie bałam się Petera. Bałam się jak zareaguje Harry, bałam się, że zburzę jego świat. Zebrałam się do kupy i wróciłam, gdy mój chrześniak kończył trzeci rok w Hogwarcie. Od razy złapaliśmy wspólny język, a ja pokochałam go tak bardzo jak tylko matka może kochać swoje dziecko, choć gdy miał roczek także darzyłam go wielkim uczuciem, ale nie aż tak silnym – uśmiechnęłam się pod nosem. – On nie ma nikogo oprócz mnie. Gdy się ukrywałam, był pod opieką siostry Lily. Ukrywali przed nim jego pochodzenie, był wyrzutkiem, niechcianym podopiecznym. Chodził w starych o wiele za dużych ubraniach po swoim kuzynie, dla którego był popychadłem. Nic nie wiedział o sobie, o swojej wyjątkowości. Wmawiano mu, że jego rodzice zginęli w wypadku, a dla wujostwa był służącym. Nie miał normalnego dzieciństwa. Gdy tylko wróciłam, wzięłam go do siebie i zapragnęłam dać mu wszystko czego będzie chciał, a co najważniejsze miłość, szczęście i bezpieczeństwo – w moich oczach pojawiły się łzy. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że Marcus chce mnie zabić, a ja już nigdy więcej nie zobaczę swoich rodziców, Szalonookiego, Weasleyów, Remusa, Nimfadory, Syriusza ani Harry’ego, ani innych bliskich memu sercu. Z mojej piersi mimowolnie wyrwał się szloch.

- Sam się sobie dziwię, że cię wysłuchałem i że to robię, ale… - odezwał się najciszej jak mógł mężczyzna napinając wszystkie mięśnie. – Ale nie zabiję cię. Masz kogoś dla kogo chcesz żyć. Masz Harry’ego, a on musi mieć ciebie. Więc nie odbiorę ci życia – w moich oczach pojawiła się iskierka nadziei, choć łzy nadal płynęły. – Ale muszę się zemścić – jęknął. – Przyrzekłem to sobie i choć cię już nie nienawidzę, ale mam do ciebie żal, to musze to zrobić. Nie tylko dlatego, że obiecałem to sobie, ale dlatego, że obiecałem do Marii.

- Czyń swoją powinność – rzekłam teatralnie przez łzy, a z różdżki Marcusa poleciała siatka zaklęć.

- Crucio!!! Crucio!!! Crucio!!! Sectumsempra!!! Crucio!!!

       Zaklęcia były przeokropne. Męka była straszna i niewyobrażalna. Krzyczałam jak oszalała. Czułam jakbym płonęła, jakby ktoś przedziurawił mi wszystkie narządy. Na ciele powstały nowe rany, liny jeszcze bardziej się wżynały. Nie chciałam umierać. Wiedziałam, że mam dla kogo żyć. Dla Harry’ego, Syriusza, rodziców, przyjaciół… W końcu ból osiągnął poziom krytyczny. Tak bardzo cierpiałam, że w końcu, zemdlałam z wycieczenia i bólu.

***

      Szłam po jakiejś białej pustyni. Wszędzie było pusto, a moje bose stopy muskały jakby chmury. Nie było tu nic, prócz wielkiego głazu, przypominającego górę, choć znacznie mniejszego. Czyżbym była w niebie? Może umarłam… Czułam się jakbym chodziła po chmurach, więc całkiem możliwe, ale co z Harrym, co z Syriuszem i rodzicami? Nie żeby coś, ale oni będą cierpieć. Wiem to. Z moich oczu potoczyły się łzy. Opadłam na kolana i skryłam twarz w dłoniach łkając. Po chwili poczułam dwie dłonie na ramionach.

- Nie płacz, siostrzyczko. Wiesz, że nie lubię patrzeć jak cierpisz – usłyszałam wesoły, acz zatroskany, tak bardzo znany mi głos, lecz nie odwróciłam się w tamtą stronę.

- Ja również tego nie lubię. Sama wiesz, że jeśli kocha się kogoś całym sercem, nie można patrzeć jak cierpi i chcę się zrobić wszystko, by ten ktoś był szczęśliwy – odezwał się kobiecy, melodyjny głos, który brzmiał jak echo.

- To twoje słowa! – poinformował mnie męski głos, a ja natychmiast się odwróciłam ze łzami w oczach.

- Lily! James – rzuciłam się w ramiona moim ukochanym przyjaciołom.

- Nie sądziłam, że śmierć jest taka szybka i łatwa – rzekłam do siebie.

- Ty nie umarłaś, Scar – odezwał się rozbawiony James.

- Czy to sen?

- Tak – odpowiedziała Lily spokojnie, a ja jęknęłam.

- Czyli mam rozumieć, że to nie dzieje się naprawdę, tylko w moich wyobrażeniach?

- Zawsze miałaś dość bujną wyobraźnie i puszczałaś wodzę fantazji, ale czy to znaczy, że nasze spotkanie nie dzieje się naprawdę? Oczywiście, że się dzieje – powiedziała Lily ze śmiechem.

- Tak bardzo za tobą tęsknie – odezwał się James z wzruszeniem. – Brakuje mi naszych wygłupów, wspólnie śpiewanych piosenek, lania się wodą, bicia na poduszki i spania w wakacje w domu na drzewie – zaśmialiśmy się przypominając różne zabawne sytuacje związane z tymi miejscami zabawami.

- Albo naszych bitew na poduszki – zaczęła wyliczać rudowłosa kobieta. – Albo i śpiewania, i tańczenia na środku ulicy, obgadywania Jamesa, Syriusza i Remusa… - zaśmiałyśmy się.

- Ej! A mówiłyście, że gadacie o ubraniach! – oburzył się James.

- O tym też! – odpowiedziałyśmy równo z uśmiechami.

- Te wszystkie przygody spędzone w Hogwarcie, wspomnienia z wami są najpiękniejsze – rzekłam.

- Wiemy – oznajmił jak zawsze szczerze James, a Lily poczochrała go po włosach.

- Jeśli to dzieje się naprawdę, to co robiliście przez ten cały czas? – spytałam zaciekawiona.

- Obserwowaliśmy – przyznała zielonooka kobieta.

- Ciebie, Harry’ego i naszych przyjaciół – dopowiedział mężczyzna w drucianych okularach.

- Jesteśmy tak dumni z Harry’ego – przyznała moja przyjaciółka. – Jesteśmy tak dumni z ciebie. Z tego co robisz i z tego, że ofiarowałaś mu miłość i ciepło matczynego serca…

- Ale wiesz, mała… – powiedział James a ja posłałam mu złowrogie spojrzenie, za to jak się do mnie zwraca. – Bylibyśmy jeszcze bardziej dumni, gdybyś znów zaczęła spotykać się z Syriuszem…

- Przecież się z nim spotykam – rzekłam lekkomyślnie, choć wiedziałam o co chodzi mojemu bratu ciotecznemu.

- Wiesz co mam na myśli, Scar, ty mała spryciaro! – zaśmiał się James i kroczył ku mnie z przerażającą miną, po czym przerzucił mnie sobie przez ramię. Co dziwne było w pełni materialne. Zaczęłam piszczeć jak mała dziewczynka i walić go rękami po plecach, co spowodowało jeszcze większy wybuch śmiechu Jamesa i Lilki. Czułam się jak za dawnych starych lat…

- Masz jeszcze tyle siły? – spytałam.

- Żeby cię podnieść i podokuczać? – odrzekł z niewinnym uśmieszkiem mój brat. – Zawsze – zaczął zabawnie ruszać brwiami, po czym postawił mnie na ziemi i okręcił w kółko mnie i swoją żonę.

      Nie wiem ile jeszcze czasu śmialiśmy się i żartowaliśmy. Może z trzy godziny, może z cztery? Ale z pewnością było to takie nierealne, co cudowne.

***

      Członkowie Zakonu wyruszyli szukać Scarlett już godzinę temu. Wszyscy wiedzieli, że coś jest bardzo nie tak. W końcu misja była bardzo ważna dla kobiety. Nie mogła jej tak po prostu olać. Syriusz chodził niespokojnie po kuchni. Jego twarz była paletą emocji. Był przerażony, smutny i zatroskany. Do tego wszystkiego dochodził strach. Bał się. Bał się cholernie, jak nigdy. Rzadko zdarzało mu się tak martwić. Chodził w tą i z powrotem zastanawiając się co mogło stać się Scar. Przecież była silną kobietą. Bardzo silną więc jak to możliwe, że nie było jej tak długo? Przecież dałaby sobie radę nawet z tuzinem śmierciożerców. Kiedyś tak było. Zwyciężyła z dwunastoma sługami Czarnego Pana, zupełnie sama, więc co takiego mogło się stać? Syriusz jęknął cicho, a z oczu potoczyły mu się łzy tęsknoty, troski i bezsilności. Z całej siły kopnął stojące nieopodal dębowe krzesło i usiadł na nim chowając głowę w dłoniach. Po chwili poczuł dotyk ręki na ramieniu. Odwrócił się. Za nim stali bliźniacy, poważni i zatroskani jak nigdy. Po chwili usiedli koło Syriusza. Jeden po lewej stronie, drugi po prawej. Klepnęli równocześnie Syriusza pocieszycielsko w plecy. Fred strzepał niewidzialny pyłek z czerwonej koszulki, takiej samej jaką miał jego brat, tylko w kolorze niebieskim. Obaj martwili się o Scarlett. W końcu była ich przyjaciółką. Tak, właśnie tak mogli ją nazwać. Przez ten cały czas, gdy opiekowała się Harrym zdążyli już ją bardzo dobrze poznać, zwłaszcza dlatego, że razem ze swoim chrześniakiem mieszkała przez chwile w wakacje w Norze, a także dlatego, że gdy młodego Pottera wybrano jako kandydata na Turniej, przyjechała do Hogwartu, zyskała swoją kwaterę i prawie cały rok była w Hogwarcie, w jednym czasie martwiąc się o chrześniaka i pomagają bliźniakom wymyślać kawały i nowe produkty.

- Nie martw się, Syriuszu – odezwał się jeden wyjątkowo spokojnym głosem.

- Scarlett jest dzielną kobietą. Poradzi sobie – dopowiedział drugi.

- Poza tym zbyt bardzo nas wszystkich kocha by nas opuścić – wyraził ponownie swoje zdanie Fred, ten, który mówił pierwszy.

- Ona naprawdę kocha wszystkich – zaśmiał się George. – Ale przecież byłaby na siebie wściekła, gdyby zostawiła ciebie, Harry’ego i swoich rodziców. Przecież ona jest nam potrzebna. Przynosi szczęście – zakończył, a na twarzy Syriusza pojawił się ledwo zauważalny cień uśmiechu.

      Bliźniaki mieli racje. Gdyby Scarlett teraz… Gdyby jej nie było on by sobie nie poradził. Przecież tylko to, że ponownie ją spotka było dla niego siłą przez te wszystkie lata, a Harry u jej boku stał się szczęśliwym dzieckiem i poznał co to matczyna miłość, za to Łapa poznał co to miłość ponad śmierć.

      Trwali w ciszy rozmyślając o tym co dzieje się Scarlett. Po chwili dołączyli do nich także Ron, Hermiona, Ginny i pani Weasley z zatroskanymi wyrazami twarzy. Dla nich wszystkich ta kobieta była bardzo ważna. Tak szybko zawojowała sobie ich serca. Nieprzeniknioną ciszę przerwał huk. Ktoś się teleportował. Po chwili drzwi otwarły się mocno, a wszyscy członkowie dosłownie wpadli do salony na Grimmlaud Place. Wszyscy byli zmachani, lecz szczęśliwi. Po chwili do pomieszczenia wszedł zdenerwowany i zmęczony Alastor. Jego różdżka utrzymywała nosze, na których leżała… Scarlett. Syriusz szybko podniósł się z miejsca podobnie jak pozostali towarzysze. To co zobaczył wstrząsnęło nim dogłębnie. Na ciele Scarlett były otwarte rany. Nie były bardzo głębokie, więc blizny po nich nie zostaną, lecz lała się z nich krew. Twarz kobiety, którą tak bardzo kochał Łapa była umazana ziemią i czerwoną, lepką substancją. Na jej twarzy widniały rany, do których przyklejały się włosy. Oczy miała zamknięte, a powieki sine.

- Scarlett – tylko tyle dał radę powiedzieć i jak najszybciej znalazł się przy ukochanej trzymając ją za rękę. Jego łzy skapywały na policzki kobiety mieszając się z jej krwią.

- Szybko, Molly – odezwał się podenerwowany Alastor, jego głos drżał. W końcu ta drobna istotka była dla niego bardzo ważna. Znał ją od małego. – Przyszykuj łóżko.

      Pani Weasley nie trzeba było długo powtarzać. Jak najszybciej pobiegła do sypialni, która od początku była przeznaczona dla jej przyjaciółki. Pokoju, który znajdował się pod pokojem Syriusza. Alastor powoli przenosił ciało na noszach, a wszyscy szli za nim. W pierwszym rzędzie Hestia, jej mąż – uzdrowiciel, Alan, Kingsley, Remus i Tonks, która łkała w jego ramię. Nic dziwnego. Jej najlepsza przyjaciółka byłą w opłakanym stanie.

***

      Syriusz czuwał przy Scarlett cały dzień i całą noc. Był dwunasty sierpnia, to wczoraj członkowie znaleźli jego ukochaną, a ona wcale się nie zbudziła. Zaraz jak zanieśli ją do pokoju pani Weasley i Tonks obmyły kobietę z krwi, a Alan wziął się za leczenie ran. Syriusz zauważył, że jest on fantastycznym uzdrowicielem. Nie tylko on czuwał przy swojej ukochanej. Była także Molly, Tonks, Hestia, Alan, bliźniacy, Remus oraz Hermiona, Ron i Ginny. Raz odwiedził ją też Dumbledore i trudno uwierzyć, ale wpadł także Severus Snape, co spotkało się z nieprzychylnością Syriusza, lecz jego wróg nic sobie z tego nie robił. Ran Scar wyglądały już względnie. Trzeba było poczekać jeszcze poczekać jeden dzień by się zagoiły. Pan Jones użył najlepszych eliksirów i maści. Te drugie co prawda „pożyczył” ze szpitala, a za to eliksiry dostali od Severusa Snape’a. Trudno było w to uwierzyć i nawet Syriusz zapytał się go, dlaczego to robi.

„ – Czemu to robisz, Snape? Przecież się nienawidzimy! – podniósł się z krzesła i popatrzył wprost na swojego wroga, którego wzrok ciągle wędrował w stronę blondwłosej kobiety.

- Nie zrobiłem tego dla ciebie, tylko dla niej – odrzekł sucho wskazując głową w stronę Scarlett, mężczyzna o ziemistej cerze”.

      Tak właśnie wyjaśnił swoje postępowanie. Scarlett polepszało się fizycznie, lecz psychicznie nie. W ogóle nie reagowała. Nie odbierała bodźców ze świata zewnętrznego, choć Syriusz tak dużo do niej mówił, nie poruszała się, a klatka piersiowa ledwo co się unosiła. Wszyscy, to jest Jonesowie, Syriusz, Weasleyowie, Remus, Tonks i Moody, wszyscy wpatrywali się w twarz Scar w skupieniu chcąc by tak po prostu wstała, powaliła ich na kolana tym swoim słodkim uśmiechem i wpadła w ramiona. Do tego dochodziło zmartwienie o to jak zareaguje na wieść, że jej ukochany chrześniak jest pod opieką Dursleyów. Jej rodzice wyjechali, choć gdy dowiedzieli się o wypadku córki nie chcieli tego robić, jednakże Zakon napierał na nich by to zrobili, a Kingsley poprosił siostrę Lily o opiekę nad jej synem, bądź co bądź, obiecała to Dumbledorowi.

- Lily… James… - odezwał się cichu zmęczony głos blondynki, a wszyscy zwrócili zaciekawione i zatroskane spojrzenia w jej stronę.

- Ona majaczy – jęknął Syriusz. – Przecież nie ma to Lily i Jamesa, co nie? Miała odbierać bodźce ze środowiska, a tymczasem odbiera je z zaświatów.

- Nie, nie – zaprotestował szybko Alan. – To bardzo dobrze. Reaguje. Może jej się to śni, Syriuszu, a jeśli na to zareagowała to świetnie – powiedział i podszedł do niej unosząc powiekę i świecąc małą, uzdrowicielską lampką w oko kobiecie.

- Może szykuj już herbatę, Molly – zaproponował Kingsley, który wślizgnął się niezauważalnie podczas, gdy Scarlett wypowiedziała imiona swoich przyjaciół. Pani Weasley szybko zbiegła po schodach.

- Powinna się obudzić. Na pewno obudzi się dzisiaj – potwierdził swoje wcześniejsze słowa uzdrowiciel, podchodząc do swojej żony, która chwyciła go pod pachę.

      Scarlett poruszyła się. Wszyscy spojrzeli na nią, a ta jęknęła cicho. Nic dziwnego. Miała także połamane jedno żebro. Jej klatka piersiowa uniosła się znacznie wyżej, a po chwili błękitne oczy otworzyły się szeroko. Wszyscy uśmiechnęli się, a Scarlett podniosła się z poduszek i jej pierwszym słowem jakie wypowiedziała było:

- Harry!

***

      - Spokojnie, Scar – odezwał się Moody stojący w kącie. – Jest bezpieczny. Co prawda twoi rodzice chcieli zostać, gdy dowiedzieli się o twoim wypadku i zaopiekować twoim chrześniakiem, ale nie mogliśmy pozwolić, aby zaprzepaścili swoją rocznicę ślubu, więc oddaliśmy Harry’ego pod opiekę Dursleyów – jęknęłam cicho, lecz to prawda. Nie chciałam, aby moi rodzice zepsuli swoją rocznice przeze mnie. Ale Petunia, Vernon? Ech…

      Po chwili do pokoju pomalowanego na wrzosowo, z puchatym dywanem na środku, dębową komodą i wielkim łóżkiem z błękitną, atłasową pościelą wpadła Molly i od razu wręczyła mi do rąk herbatę.

- No! Nareszcie się obudziłaś, kochana – popatrzyła na mnie z troską w oczach, a ja rozejrzałam się po pokoju. W tej chwili byli tu Jonesowie, Remus, zapłakana Tonks, bliźniacy, Ron, Hermiona, Ginny, Bill, Artur, Kingsley, Szalonooki i patrzący na mnie z czułością Syriusz. Uśmiechnęłam się do nich z miłością w oczach i pogładziłam kciukiem rękę mojego ukochanego, w której trzymał moją dłoń.

- To który teraz jest? – spytałam nie bardzo rozumiejąc.

- Dwunasty sierpnia – odpowiedział Remus, a ja jęknęłam.

- Dziesiątego miałaś misję, jedenastego cię znaleźliśmy, a dzisiaj się obudziłaś – wyjaśnił mi Kingsley siedzący na stołku.

- Miałaś pękniętą czaszkę, złamane żebra oraz dużo otwartych ran – zaczął Alan. – Nie sądziłem, że pójdzie tak szybko z wyleczeniem. Jesteś naprawdę silną i dzielną kobietą – na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który mąż Hestii odwzajemnił.

- To Isaac, prawda? – wybuchła płaczem Tonks podchodząc do mojego łóżka, klękając przy nim i łapiąc mnie za rękę. – Tak bardzo cię przepraszam! Gdyby nie ja to on nie chciałby się zemścić! – zaczęła płakać Tonks, a ja poczochrałam jej malinowe włosy.

- To nie twoja wina, Dora – rzekłam.

- Ale moja – przyznał Alastor. – Oni- tu wskazał głową na członków Zakonu, na moich przyjaciół – już wiedzą co się stało. Gdybym jej nie zabił…

- To nie twoja wina! – powiedziałam oburzona. – To było zło konieczne, przestań się obwiniać! To nie pasuje do Alastora Moody’ego, mojego mentora, mojego przyjaciela – na jego surowej twarzy pojawił się cień uśmiechu, a wszyscy wyrazili te same zdanie co ja.

- Możesz go podać do sądu – zaproponowała Hestia co spotkało się z aprobatą wszystkich obecnych.

- Nie! – przyjaciele popatrzyli na mnie jak na wariatkę. – On ma syna…

      Opowiedziałam im o rozmowie z Marcusem, tym jak się nade mną „ulitował” i o wszystkim co się wtedy działo. Może nie zrozumieli mojego zdania, ale szanowali je. Przecież nie mogłam odebrać ojca dziecku.

***

      Wszyscy siedzieliśmy przy stole w jadali jedząc kanapki przyszykowane przez Molly. Oczywiście mówiąc wszyscy, miałam na myśli mieszkańców Grimmlaud Place. Tymczasowo mnie, Weasleyów, Remusa i Syriusza. Jedliśmy i śmialiśmy. Wracałam do zdrowia. Zaklęcia Marcusa były silne, ale nie na tyle by mnie zabić czy wyrządzić jakieś poważniejsze szkody. Oczywiście listów od rodziców było co nie miara, a w każdym z nich wyrażali chęć powrotu by być przy mnie, jednak kazałam im zostać na wakacjach by cieszyli się sobą. Syriusz posyłał mi ukradkowe spojrzenia, aż w końcu puścił mi oczko, na co zarumieniłam się nieco. Po chwili do staroświecko urządzonej kuchni wpadła, z pewnością barwna i nowoczesna osoba – Tonks. Była zdyszana i zdenerwowana. Patrzyłam na nią w skupieniu. Po chwili wykrzyknęła:

- Harry’ego zaatakowali dementorzy! – na twarzach wszystkich pojawiło się przerażenie. Na mojej i Syriusza złość, troska, strach i miłość. To wszystko skierowane do naszego chrześniaka. Mój ukochany wstał szybko z krzesła i opierając o nie zaklął cicho co spotkało się ze zdenerwowanym spojrzeniem Molly. Wiedziałam, że nie tylko ja w tej chwili mam ochotę zabić Mundungusa Fletchera. 

***

     Podoba mi się. Naprawdę. Po raz pierwszy jestem tak bardzo zadowolona ze swojej notki. Może zbyt szybko wyjaśniałm sprawę z Marcusem, ale kto powiedział, że on się jeszcze nie pojawi? Sama nie wiem czy jeszcze zagości w opowiadaniu, ale wszystko prawdopodobne. No i przeniosłam bloga. Już nie miałam siły. Musiałam to zrobić. Długuść: 9 stron. Moim zdaniem dużo :) Tylko o cztery strony mniej od poprzedniego :P Następny rozdział już prawie napisany. Może dodam go w przyszłym tygodniu. Notkę dedykuję Firiel :* Dziękuję, kochana, za wykonanie ślicznego nagłówka. A no i zakładka "Informacje" została zmieniona :)

25 komentarzy:

  1. Faktycznie był długi, ale mi się podobał ^^. Dużo się działo, Scar znalazła się w dość nieciekawym położeniu. Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie, bo mogło być kiepsko.
    Ogólnie notka wyszła fajnie i czytało się lekko. Było sporo opisów i w ogóle.
    A i doszłaś też do napaści na Harry'ego. Czy będziesz to opisywac mniej więcej tak jak w książce?
    No jestem ciekawa, co dalej ^^. Sorry, żem i wyszło takie masło maślane z tego komentarza, ale przy tym upale nie potrafię myśleć :/.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) To prawda, w dość nieciekawym, ja bym nie chciała się w takim znaleźć. Nie, nie będę tego opisywać bo bym musiała się sugerować książką, postanowiłam, że zaczne od spotkania Zakonu, gdyż każdy chyba zna sytuacje w jakiej znalazł się Harry. Dziękuję , jeszcze raz :D Nie ma za co :) Też tak mam czasami :P Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. W sumie dobrze, bo książkę i tak każdy zna ^^. Poza tym ty nie piszesz z perspektywy Harrego. No ale i tak jestem ciekawa, co dalej ^^.

      Usuń
    3. Każdy, to prawda :) Nawet jeśli nie czytał to słyszał :P Nie piszę, ale może kiedyś będę pisała w trzeciej osobie o tym co się dzieje u niego, bo będzie w Hogwarcie, a gdy będą się tam dziać jakieś ważne rzeczy, może tak zrobię :P Dziękuję :*

      Usuń
  2. Rozdział jest jednym z najlepszych. Uważam, że długość była odpowiednia. Wydaje mi się, że Marcus porwał Scar pod wpływem emocji i nie myślał wiele. Dobrze jednak, że jej nie zabił, a ona powoli wraca do zdrowia. Cieszę się, że w tym rozdziale było też troszkę o Tonks, ponieważ uwielbiam o niej czytać. Już nie mogę się doczekać nn, bo mam nadzieje, że Scar dorwie Fletchera.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, dziękuję ci bardzo :* Aż się zarumieniłam ^^ Tak, Marcus działał pod wpływem emocji, ale też tego, że obiecał sobie, że się zemści. Jednak jest dobrym człowiekiem choć porywczym. Och dorwie, dorwie :) Nie chciałabym być w jego skórze... Ja również pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Rozdział super ;) No jak zawsze :) Byłam bardzo ciekawa kto napadł na Scar... Ludzie nie mogą teleportować się do... a więc myślałam że zwierze... No na przykład wilkołak Greyback... A jednak to kto innym. Naprawdę zaskoczyłaś mnie :* Jestem wdzięczna Marcusowi za oszczędzenie Scar :) A i ta historia z Marią, no, no... zaintrygowałaś mnie :) A sen Scarlett, to dopiero było coś :) Dziewczyna mogła sobie przypomnieć stare dobre lata które spędziła z przyjaciółmi. No ale żeby nie zanudzać skończę już ten komentarz. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    Pozdrowienia od czekającej Eileen :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. iękuję :) Ludzie nie mogą się teleportować, to prawda, ale Marcus nie teleportował się sam, ale ze skrzatem. Nie pisałam tego, ponieważ nie sądziłam, że to aż tak ważne, poza tym, może kiedyś wyszłoby to na jaw, bo która normalna osoba w sytuacji zagrożenia pytałaby się, jak porywacz się dostał do Ministerstwa? No cóż, samo zachowanie Scar nie było takie zwykłe, gdyż mu docinała na początku, ale kto powiedział, ze ona jest normalna ? :D ^^ Ach... Zaintrygowałam? No dziękuję bardzo :) Taki był zamiar :P Tak, sen Scarlett był czymś wyjątkowym jak dla niej i dla mnie.Ona zobaczyła to, co chciała zobaczyć, spotkała się choć przez chwilę z ukochanymi przyjaciółmi. Pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Boże! Ja się nie dziwię,że mówiłaś,że moja notka była krótka ;) Pomimo, iż preferuję raczej przeciętnej długości notka, ta nie dłużyła mi się czy coś w tym stylu. Wręcz przeciwnie; czytało się lekko i przyjemnie ; )
    Oj, biedna Scar. Marcus to niegrzeczny jest,że ją tak porywa xD No cóż... nie chciałabym przeżyć tego co ona. Na szczęście przeżyła. Kamień z serca ;)
    Podsumowując: ten rozdział był ucztą dla mojego umysłu, ponieważ naprawdę ciekawie to wszystko wyszło.
    Bardzo ciekawa dalszych losów bohaterów i przesyłająca gorące pozdrowienia, Sweetness :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo :) Tak, biedna. Hahaha... Marcus niegrzeczny chłopaczyna :P Wiesz, co? Mimo, że wiedziałam, co sie stanie mi serce biło jak oszalałe :P Jeszcze raz dziękuję ci bardzo za tak miłe słowa :) Cieszę się, że jesteś ciekawa dalszych losów :) Ta wiadomość to miód na moje serce ^^
      Pozdrawia, :*

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mam wątpliwości, że to Twoja najlepsza notka. Przeczytałam ją błyskawicznie. Postać Scar z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej :D I to było bardzo miłe, że ten Isaac pozwolił jej przeżyć, jednak byłby bardziej litościwy, gdyby jej wogóle nie torturował ;/ Och, a Syriusz tak martwił się o Scarlett... W tym rozdziale naprawdę nie było nic, co mogłoby mi się nie podobać. Szczyt doskonałości zyskał, gdy pojawili się Lily i James <3
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo :* Tak, Scar jest może trochę dziecinnai czasem lekkomyślna, ale dla mnie, Syriusza, Harry'ego i jej przyjaciół i rodziny jest wspaniałą ^^ Isaac pozwolił jej przeżyć, ponieważ wspomniała o Harrym. Nie chodizło o to, że jest matką chrzestną Chłopca-Który-Przeżył, ale o to, że ma syna. Może nie bilogicznego, ale syna. Ma kogoś kto jej potrzebuje. Harry'ego, Syriusza, rodziców, Remusa, Tonks i i pozostałych przyjaciół. Tak, tak :) Syriusz <333 Jeszcze nie raz pokaże jak bardzo ją kocha :) Dziękuję ci bardzo, za tak miłe słowa. Od razu dzień piękniejszy :) Pozdrawiam :*

      Usuń
  7. Dobrze, ze historia Marcusa i Marii została w całości przedstawiona w tym rozdziale, przynajmniej wszystko jest sensowne i logiczne, wiadomo, dlaczego Scarlet została porwana i co przyczyniło się do takiej decyzji oprawcy. Wydaje mi się, ze w innym wypadku coś byłoby nie tak. Tylko sadze, ze w konowce Moody nieco przesadził i za bardzo się przejął i rozczulił, a do niego to niepodobne.
    Nie spodziewałam się pojawienia się Lily i Jamesa, acz scena bardzo dobra. I maja racje, ze Scarlet i Syriusz powinni przestać się wygłupiać i być razem.
    Nie sądziłam, ze jednak będziesz trzymać się kanonu i Harry zostanie zaatakowany przez dementorow, a tu proszę. Na miejscu Mundungusa nie pokazywałabym się Scarlet na oczy przez co najmniej dziesięć lat ;)
    Tylko dwie rzeczy mi się nie spodobały.
    Pierwsza: wyjazd rodziców Scarlet, gdy ich córka znalazła się w takim stanie. W końcu wyjazd zawsze można przesunąć.
    Druga: Sectumsempra, zaklęcie, które znal jedynie Snape (i Harry w KP) i wątpię, by wyjawił je komuś takiemu jak Marcus.
    Przepraszam za bark polskich znaków, ale klawiatura mi się poprzestawiała.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie zastanawiałam się jak to zrobić, ale postanowiłam opisać wszystko w jednym rozdziale. Tak, Moody nieco się rozczulił :P Dlatego Scarlett też sie zdziwiła i powiedziała, że to do niego nie podobne, ale Alastor znał Scarlett od urodzenia, pracował z jej ojcem i ojcem chrzestnym, przyjaźnił się z nimi i odwiedzał ich. Rodzice Scarlett nie chcieli wyjechać, poza tym wtedy jeszcze nie było wiadomo co się stało. Scarlett była na misji. Prawda, przeczuwali, że coś się stało, ale Zakon kazał im wyjechać i nawet dopilnował by to zrobili, ponieważ, wiedzieli, że Scarlett obwiniała by sie za to, że przez nią rodzice nie obchodzili rocznicy ślubu w należytym czasie. Poza tym Severus nie powiedział o zaklęciu Marcusowi, ale to Maria o tym zaklęciu wiedziała. Przecież była Śmierciożerczynią, a Severus nie musiał powiedzieć jej tego sam, tylko mogła widzieć, jak używa tego zaklęcia podczas pierwszej wojny, kiedy jeszcze się nie nawrócił. Nie ma za co :P Też tak czasami mam i dziękuję ci bardzo za opinię :* Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Śliczny nowy szablon :)

      Usuń
    3. Wiem :) Ja też tak uważam. Elfaba ma talent, prawda? Szablon jest przepiękny <3 Pozdrawiam :*

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Na początku myślałam, że Scarlett porwał jakiś śmierciożerca np. Greyback, a tu proszę! Szukający zemsty Marcus. Tak na marginesie, świetnie opisałaś historię rodziny Icaas.

    Rozczuliło mnie pojawienie się Lily i Jamesa. Szkoda, że nie opisujesz historii Scarlett i Huncwotów kiedy byli w Hogwarcie, masz naprawdę cudowne pomysły.

    No i Syriusz... kochany Syriusz. Tak się troszczy o Scar, a woli dbać o jej własne szczęście, aniżeli o swoje.

    Naprawdę. przepraszam Cię za ten pozbawiony ładu i składu komentarz. Ale po dwóch dniach przebywania nad wodą z trzema godzinami snu, jestem wyczerpana.

    Pozdrawiam Serdecznie i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Och, a już się bałam, że coś poważnego stanie się Scarlett. Ten mężczyzna, który ją porwał, musiał naprawdę cierpieć po stracie swojej żony, która w rzeczywistości była potworem, ponieważ się sprzymierzyła ze złymi mocami. Facet wierzył w dobro Marii. Nie dziwię mu się, że z rozpaczy, wyżalił ją Scarlett, jakby chciał usprawiedliwić w ten sposób swoje działanie. Marcus chciał, aby Scarlett cierpiała tak, jak on, ale w głębi serca (bynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie) był dobrym człowiekiem, ale z bardzo rozdartym sercem. Cieszę się, że Scarlett z tego wyszła. Czekam (nie) cierpliwie na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre wrażenie odniosłaś :) Bardzo się cieszę, że ci się podobał :)

      Usuń
    2. Chciałaś mojego e-maila: anarosa2555@gmail.com

      Usuń
  11. Dzięki za odwiedziny i miły komentarz :) Mam nadzieję, że dalsze części będą Ci się równie podobać. Z ciekawości przeczytałam post. Jeeej jak dawno nie czytałam fanficków potterowskich, a te z czasów huncwotów lubiłam najbardziej. Jak znajdę chwilkę przeglądnę resztę. Ach i szablon, pisałam to już pod notką Elfaby, że jest niesamowity,pozdrawiam

    sekret-kruka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. O, masz nowy szablon, śliczny ^^. Teraz wygląda zdecydowanie dużo lepiej niż poprzednio, uwielbiam szablony a'la onet.
    U mnie jest już nowy rozdział, nie wiem, czy widziałaś... W powiadamiaczu się wpisywałam, ale z niezalogowanego konta.

    OdpowiedzUsuń