Urodziny
Harry’ego już minęły. Postanowiłam, że nie dostanie ode mnie jednego prezentu,
ale pójdziemy na Ulice Pokątną , do Hogsmade i do mugolskich Centrów
Handlowych, aby mój chrześniak wybrał sobie co tylko chcę. Byliśmy w pizzerii,
na lodach, kawie, w Wesołym Miasteczku, w kinie, więc cały dzień mieliśmy
zajęty. Kupiłam Harry’emu zestaw do czyszczenia miotły, różne ubrania i co tylko
chciał. Dziś minęło osiem dni od urodzin Harry’ego. Był ósmy sierpnia, a
spotkania Zakonu, jak nie było, tak nie ma. W ciągu tych dni odwiedzałam moich
kochanych rodziców, spędzałam czas z Harrym i chodziłam to pracy. Co dziwne nie
było żadnych nowych zadań. Voldemort siedzi cicho, by Knot, dalej nie wierzył,
że powrócił. Miałam dość tej robótki papierowej. Ale cóż, mus to mus.
Siedziałam po
turecku na kremowym, miękkim dywanie w salonie razem z Harrym, grając w szachy
czarodziejów. Ja grałam białymi, a Harry czarnymi. Wygrywałam, ale cóż, miałam
większe doświadczenie, poza tym jeśli Harry zdolności do tej gry, odziedziczył
po Jamesie, to nie dziwie się. Po chwili usłyszałam pohukiwanie sowy. Była
duża, czarna i dostojna. Harry popatrzył na nią z zaciekawieniem. Najwyraźniej
jej nie znał. Ja też nie. Podeszłam do okna i wpuściłam sowę, a następnie
odwiązałam list od jej nogi. Popatrzyłam na jego treść i uśmiechnęłam się z
zadowoleniem.
Droga
Scarlett!
Wiem,
że długo nie pisałem odnośnie spotkania Zakonu, ale miałem na głowie sprawy
Hogwartu i nie tylko. Wszystkiego dowiecie się na spotkaniu, które odbędzie się
już dzisiaj o godzinie siedemnastej. Przepraszam, że informuję cię tak późno.
Pozdrawiam.
Albus
Dumbledore
Na mojej twarzy
wykwitł szeroki uśmiech, na wieść, że dzisiaj odbędzie się spotkanie. Co prawda
musiałam załatwić z rodzicami sprawę opieki nad Harrym, ale była dopiero
dwunasta po południu. Popatrzyłam na sowę, która po chwili odleciała nie
czekając na odpowiedź. Pobiegłam do kuchni o pióro i atrament, po czym
napisałam na odwrocie kartki:
Kochani
rodzice!
Dumbledore
zwołał spotkanie Zakonu. Pilna sprawa. Wstyd mi was o to prosić, bo to ja
powinnam opiekować się Harrym, a po raz kolejny zwalam to na Was, ale mam
nadzieję, że poświęcicie dla nas trochę czasu?
Kocham
was,
Scarlett.
Harry nie
spuszczał ze mnie wzroku. Pewnie chciał dowiedzieć się, czemu ucieszył mnie
list, który dostałam. Zawołałam Apolla i kazałam mu zanieść wiadomość do
rodziców, do Doliny Godryka. Sowa wyleciała przez okno, a ja podeszłam do
Harry’ego i usiadłam naprzeciwko niego.
- Posłuchaj mnie Harry. Wiem, że zapewne denerwuje cię ta
niewiedza. Nie wiesz, gdzie wtedy pojechałam, gdy przy okazji spotkałam się z
Syriuszem. Teraz też tam jadę. Na razie nie mogę powiedzieć ci co to jest, ale
dowiesz się. W swoim czasie – rzekłam spokojnie wzdychając cicho.
- W swoim czasie? Scarlett nie mam pojęcia, co się dzieje w
świecie czarodziejów. Nie mam żadnych wiadomości od Rona i Hermiony, a ty w
ogóle nie czytasz Proroka, więc czytam go ja, ale i tak nic pożytecznego się z
tego nie dowiaduję. Ty pracujesz w Ministerstwie. Wiesz o wiele więcej niż ja
wyczytuję z tego szmatławca, a ty mi mówisz w swoim czasie? – spytał Harry
zdenerwowany wstając z miejsca.
- Bo wolę nie czytać w ogóle niż jakieś brednie wyssane z
palca. Poza tym nie ja zadecydowałam o tym, że Ron i Hermiona do ciebie nie
piszą oraz o twojej niewiedzy. Kusi mnie, żeby ci wszystko powiedzieć, ale
wiesz co? Wszystko co robię, zawsze jest związane z twoim bezpieczeństwem.
Gdyby to ci nie zagrażało, dowiedziałbyś się o wszystkim – odezwałam się
patrząc mu w oczy, a on był zbity z tropu. Odrzuciłam długie, blond włosy
zawiązany w luźny warkocz na plecy i popatrzyłam wyzywająco w oczy Harry’emu.
- Dla mojego bezpieczeństwa? A jeśli to ja chciałbym dbać o
twoje bezpieczeństwo? – spytał.
- Wbrew temu, że czasem jestem dziecinna, to ja jestem twoją
opiekunką i to ja mam prawo, nie, mam obowiązek cię chronić – odpowiedziałam
wzburzona, ale i trochę rozczulona jego troską.
Harry westchnął,
a na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka. Zmrużył oczy i poczochrał
sobie włosy, po czym spytał:
- Kiedy będę mógł się dowiedzieć? – posłał mi błagalne
spojrzenie, lecz nie miałam zamiaru nic mu powiedzieć.
- Kiedy Dumbledore uzna, że jesteś gotowy – odpowiedziałam,
a Harry już otwierał usta. – Koniec tematu – zarządziłam, po czym znowu
zasiadłam ze swoim chrześniakiem do gry.
***
Już
byłam naszykowana na spotkanie Zakonu Feniksa. Rodzice mieli przybyć za chwilę,
a Harry czytał księgi zaklęć. Związałam swoje włosy w długiego, gęstego kitka i
przejrzałam się w lustrze. Założyłam na siebie dżinsowe rurki, biały
podkoszulek, a na to granatową marynarkę i czarne obcasy. Przejechałam
błyszczykiem po ustach i postawiłam go z powrotem na toaletce z białego drewna.
Po chwili usłyszałam szczęk klucza w drzwiach z dołu. Zeszłam po schodach i
powitałam moich rodziców ściskając ich serdecznie z uśmiechem. Kazałam im
usiąść w salonie, a sama poszłam do kuchni by przygotować im ich ulubioną kawę
mrożoną. Wsypałam rozpuszczalną kawę do wysokiej szklanki, po czym zalałam ją
mlekiem i pocukrowałam, a zaraz potem, wrzuciłam tam kilka kostek lodu mieszając
dokładnie. Zaniosłam szklanki na stolik po czym wzięłam jedną do ręki i wzięłam
duży łyk zimnego, orzeźwiającego napoju.
- Skarbie… Chcielibyśmy ci o czymś powiedzieć – rzekła mama
delikatnym, miękkim głosem, a ja popatrzyłam na nią zaciekawiona zakładając
nogę na nogę i przygryzają wargę, przejeżdżając palcem wskazującym po skórzanej
kanapie.
- Chcielibyśmy dołączyć do Zakonu – palnął mój tata bez
zbędnych ceregieli, a ja patrzyłam na nich przerażona.
- Nie! – krzyknęłam. – Nie ma mowy!
- Kochanie…- odezwał się tata. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi i
mamy prawo podejmować własne decyzje, tak jak ty.
- Nam również nie pasowało, jak dołączyłaś do Zakonu,
baliśmy się o ciebie – przyznała moja mama i spojrzała na mnie tymi swoimi
dużymi, błękitnymi oczami. – A co do opieką nad Harrym…
- Tu nawet nie chodzi o Harry’ego – powiedziałam oburzona. –
Była już wasza kolej. Walczyliście, aby ludzie i ja, wasza córka, mieli lepsze
życie. Wolne od zła, tortur i śmierci. Należeliście już do Zakonu. Teraz
przyszła kolej na mnie. Kolej by chronić was i wszystkich których kocham oraz
wiele innych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z czyhającego na nich
zagrożenia.
- Jestem z ciebie taka dumna – przyznała mama z ciepłem w
oczach, zakładając swoje kręcone blond włosy do ramion za ucho. – Ale
chcielibyśmy się jakoś przysłużyć się Zakonowi.
- Może u nas w domu byłaby kwatera? – zaproponował tata
czochrając swoje włosy, które były w takim samym kolorze jak moje i mamy.
- Nie, raczej nie – zaprotestowałam. – Kwatera jest u
Syriusza, a on czuje się strasznie samotny w tym wielkim domu. Gdy już
przychodzi do zebrania jest wokół niego wiele ludzi. Nie chciałabym mu tego
odbierać, ale uwierzcie mi, że jeszcze będziecie mieli szansę by pomóc
Zakonowi. I to nie jedną – zapewniłam, a mama pocałowała mnie w czoło.
- Dobrze, kochanie. Jeśli naprawdę nie chcesz byśmy
dołączyli… - odezwał się zrezygnowany Robert Jonson.
- Nie chcę – zapewniłam z uśmiechem, że dopięłam swego.
Mimo, że byłam już dorosłą kobietą, nadal pozostawałam małą księżniczką
rodziców. No cóż, taki los jedynaczki.
- Kochanie, jest jeszcze coś – zwróciła się do mnie mama. –
Dobrze wiesz, że w sierpniu jest nasza rocznica ślubu – pokiwałam głową, na
znak, że wiedziałam. – Więc chcemy ci powiedzieć, że razem z twoim ojcem,
chcemy się wybrać na Karaiby z tej okazji. Wyjeżdżamy już jutro.
- To wspaniale! – wykrzyknęłam z uśmiechem. – Choć mogliście
mnie wcześniej powiadomić – odezwałam się pouczająco, na co moi rodzice
uśmiechnęli się do siebie znacząco.
Po chwili
usłyszałam kroki Harry’ego, który schodził po krętych, drewnianych schodach,
pomalowanych na biało. Na jego twarzy widniał uśmiech, więc jak widać, nie był
obrażony o ukrywanie przed nim prawdy.
- Cześć Harry! – zawołał dziarsko tata i przybił piątkę z
moim chrześniakiem.
- Cześć wujku, cześć ciociu – odpowiedział moim rodzicom
młody pan Potter i posłał w moim kierunku uśmiech, który odwzajemniłam.
- No to co chcesz
dzisiaj robić, chłopie? – spytał uśmiechnięty mężczyzna o blond włosach i
klepnął w plecy przyjaźnie chłopaka o zielonych oczach, w których zaświeciły
się iskierki.
***
Wchodziłam po schodach do domu
na Grimmlaud Place pod numerem czternastym. Pociągnęłam za zardzewiałą klamkę w
kształcie wijącego się węża i weszłam ostrożnie do przedsionku patrząc pod
nogi, by nie potknąć się o nogę trolla, jak to zrobiła zeszłym razem Nimfadora.
Zauważyłam, że portret pani Black zasłaniała stara, obdarta szmata, a koło
obrazu pałętał się skrzat, Stworek. Syriusz mi o nim opowiadał. Miał odstające
uszy, haczykowaty nos, a odziany był, podobnie jak portret jego pani, w
obdartą, szarą szmatę przepasaną na ramieniu.
- Plugawy mieszaniec,
zaśmiecający dom mojej pani – odezwał się skrzekliwie podnosząc na mnie
spojrzenie wyłupiastych oczu. – Wszyscy panoszą się po domu szlachetnych
czarodziei, a ona myśli, że jeśli pan Syriusz się w niej zakochał to może robić
co chce – z ust pryskała mu ślina, a ja otwarłam szeroko oczy ze zdumienia i
szepnęłam pod nosem:
- No dobra. Wspaniale – ruszyłam dalej nie bacząc już na
obelgi skrzata odnośnie mojego pochodzenia i mojego taty, choć gdy usłyszałam,
że obraża mojego rodziciela myślałam, że go rozszarpie.
Po drodze
poprawiłam swoją granatową marynarkę i docisnęłam gumkę do swoich długich,
blond włosów. Przygryzłam wargi i weszłam do kuchni, gdzie siedziała już
większa część Zakonu. No pewnie! Ja jak zawsze muszę się spóźniać, ale cóż… To
już moja cecha. Uśmiechnęłam się do ludzi znajdujących w pomieszczeniu, którzy
go odwzajemnili i usiadłam na swoim miejscu, koło Syriusza, który popatrzył na
mnie z łobuzerskim uśmiechem. Na moje usta wpłynął uśmiech zadowolenia i
schyliłam głowę, a moje włosy muskały zarumienione policzki. Usiadłam na miejsce
i zauważyłam, że kogoś nie ma.
- Gdzie Remi? – spytałam rozglądając się zaciekawiona, a
Syriusz popatrzył na mnie znacząco. Do moich oczy napłynęły łzy, pacnęłam się w
czoło i wyjąkałam. – Jak ja mogłam zapomnieć!? Wczoraj była pełnia – Syriusz
pokiwał głową i pogłaskał mój policzek.
- Nie płacz, Scar. On nie ma ci tego za złe – patrzył na
mnie z czułością. Właściwie zastanawiałam się, jakie będą nasze kontakty po
tych pamiętnych listach, ale na szczęście wszystko było w porządku. Po chwili
usłyszałam głośny, przeraźliwy krzyk.
- JAK ŚMIESZ… CHODZIĆ PO MOIM DOMU! DOMU MOICH OJCÓW! TY
BEZCZELNY POTWORZE! DOJRZE WILKOŁAK, TO JESZCZE MIESZANIEC – szybko pobiegłam
do przedpokoju razem z Syriuszem. Bałam się jak zareaguje Remus. On był bardzo
wrażliwy nawet na zdanie jakiegoś gadającego portretu.
Razem z Łapą
weszliśmy do pomieszczenia. Zauważyłam starą kobietę, krzyczącą, jakby ją ze
skóry obdzierano. Ślina pryskała jej z ust, a poszarzałe policzki drgały. Remus
stał w przedpokoju ze zwieszoną głową. Zauważyłam, że z jego oczu potoczyły się
łzy. Po chwili do pomieszczenia wpadła osoba o włosach koloru gumy balonowej.
Dora chwyciła Remusa za rękę.
- Choć Remi. Nie przejmuj się – widziałam, że prowadziła go
do pokoju, który zajmował na Grimmlaud Place. Pani Black nadal wykrzykiwała
przeraźliwe obelgi w kierunku mojego przyjaciela, który wchodził po starych
schodach ze smutnie zwieszoną głową, a koło niego szła Nimfadora z
roztrzepanymi włosami, która trzymała mężczyznę pod pachę.
- Zamknij się ty stara zołzo! Zamknij się, ale to już! –
wykrzyczał Syriusz, ale portret jego matki wcale go nie słuchał. Odsunęłam go i
podeszłam do obrazu wpatrując się prosto w twarz Walburgii.
- Zamknij się ty stara, pokręcona jędzo! – krzyknęłam.
- Jak śmiesz… - zapeszyła się, oczy wyszły jej na wierzch
niczym żabie, a policzki nadymały.
- Nie! To jak pani śmie tak obrażać innych. Proszę choć
trochę zachować się kulturalnie! – wykrzykiwałam. – Niby jest pani urodzona w
szlachetnej rodzinie czystej krwi!? – prychnęłam. – Wątpię! Biorąc pod uwagę
pani paskudne słowa, można by było pomyśleć, że jest pani zwykłą… Mugolską…
Plotkarą! – wykrzyczałam.- Wcale nie widać, że jest pani szlachetnie urodzona!
Taka osoba wykazałaby choć trochę kultury i klasy, a po pani tego nie widać!
Proszę najpierw nauczyć się dobrych manier, a wtedy będzie mogła pani chwalić
się rodowodem, bo teraz nie mamy o czym rozmawiać! Sądzę, że większość mugoli,
mogłaby poszczycić się większą elegancją i normami zachowania niż pani! –
wykrzyczałam zdenerwowana, a oczy matki Syriusza wyszły na wierzch. Wodziła za
mną wzrokiem zdziwiona i oburzona. Nie wiedziała co powiedzieć. Wyglądała jakby
ją zatkało, jakby zatrzymał się czas. Syriusz także stał zszokowany, a Stworek
złapał się za szyję i zaczął dusić.
- Stworek nie powinien pozwolić na obrazę jego pani. Stworek
jest złym skrzatem! – szlochał, a ja podeszłam do niego, uklękłam i odciągnęłam
jego ręce od szyi.
- Mieszaniec…! – krzyknął przerażony.
- Posłuchaj mnie, Stworku! – krzyknęłam. – Nie masz prawa
karać się za to co ja powiedziałam i za to, co robi twoja pani! – jednak
Stworek nadal się dusił. Popatrzyłam w stronę Łapy.
- Syriuszu – jęknęłam. – Powiedz mu coś – szepnęłam
błagalnie, a on popatrzył zdziwiony na mnie i na Stworka. – Syriuszu! –
wykrzyczałam podenerwowana.
- Dobrze… Stworku! – zwrócił się do skrzata. – Masz w tej
chwili przestać się dusić! – skrzat natychmiast wykonał jego polecenie.
Weszliśmy z
powrotem do kuchni, a wszyscy członkowie Zakonu już siedzieli na swoich
miejscach.
- Co się stało, że tak szybko przestała krzyczeć? – spytała
zaciekawiona Molly.
- Spytaj Scarlett. To jej zasługa – rzekł Syriusz
uśmiechając się do mnie łobuzersko, a ja znów czułam się jak piętnastolatka,
kiedy to potajemnie spotykałam się z Syriuszem. Dopiero pomiędzy piątym, a
szóstym rokiem zaczęliśmy być oficjalnie parą. Na piątym roku chodziliśmy na
randki. Tylko Lily o nich wiedziała. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, jaki
Syriusz jest romantyczny. To co przygotowywał przechodziło moje najśmielsze
oczekiwania. Romantyczny piknik przy blasku księżyca, naokoło pełno świeczek i
płatki róż, a to wszystko nad jeziorem, na błoniach. Albo randka na dachu
Hogwartu. O tak. To było wspaniałe. Nawet wtedy tańczyliśmy, choć miałam lęk
wysokości, bałam się, że w każdej chwili…
- Scarlett… Scarlett… Scarlett! – nawoływała mnie Molly, aż
w końcu nie wytrzymała i krzyknęła,.
- Ach, tak? – spytała powracając do rzeczywistości, a Snape
parsknął śmiechem, za co został obdarzony jadowitym spojrzeniem z mojej strony.
- Jak ci się udało uciszyć portret? – spytała zaciekawiona
Molly.
- Po prostu wytknęłam jej, że nie zachowuje się jak na
arystokratkę przystało, że nie ma klasy i można by było ją porównać do starej,
mugolskiej plotkary – odpowiedziałam wgapiając się w przestrzeń i wzruszyłam
ramionami, oraz usiadłam na swoim miejscu, a Syriusz zrobił to samo.
- A wiesz co mnie jeszcze ciekawi… - odezwała się rudowłosa
kobieta. – Jak odróżniłaś Freda i Georga, skoro nawet ja się czasem mylę? – spytała,
a ja parsknęłam śmiechem, czym zwróciłam na siebie ciekawskie spojrzenia
członków Zakonu.
- Nie odróżniam – przyznałam, a Molly spojrzała na mnie
czujnie zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego, a kosmyk rudych włosów
muskał jej zaróżowione policzki.
- Molly, Scarlett jest Huncwotką – odezwał się Syriusz
uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Twoi synowie często robili mi ten kawał z zamianą ról.
Fred był Georgem, a George Fredem. Huncwotka nie da się nabrać na ten sam żart
dwa razy – przyznałam, a Molly już zrozumiała. Po chwili ze schodów zbiegła
Dora, ze smutną miną.
- Będziemy musieli
odbyć spotkanie bez Remusa – usiadła na miejscu mojego przyjaciela koło mnie, a
ja spojrzałam na nią pytająco.
- Później ci powiem – szepnęła mi na ucho.
- Dobrze, więc możemy zaczynać – odezwał się Szalonooki obserwując
każdego dokładnie swoim magicznym okiem. – Jest coś o czym musicie wiedzieć.
Nie wielu z was wie, dlaczego tak naprawdę Lord Voldemort pojawił się tego
feralnego dnia u Potterów i większość z was myśli, że Czarny Pan chce się
zemścić na Potterze, za to, że go pokonał, ale to nie jest do końca prawdą –
wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni z wyjątkiem mnie i Syriusza. Dokładnie
wiedzieliśmy o co chodziło. – Scarlett – tu zwrócił się do mnie. – Syriuszu,
opowiedzcie tę historie.
Syriusz kiwnął
mi głową na znak, że mam zacząć. Wzięłam głęboki wdech i przeczesałam włosy
palcami, po czym zaczęłam:
- Pewnego dnia Sybilla Trelawney, miała rozmowę kwalifikacyjną z profesorem Dumbledorem o posadę nauczyciela wróżbiarstwa – wszyscy przyglądali mi się w skupieniu. – Spotkanie odbywało się w jednym z pokoi w Gospodzie pod Świńskim Łbem. Wtedy Sybilla wygłosiła swoją pierwszą prawdziwą przepowiednie. Gdy to mówiła, oczy wyszły jej na wierzch, a głos miała zachrypnięty. Wiem jak brzmiała przepowiednia: Oto nadchodzi ten, który ma moc, pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna… I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje… Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… Wszystkiego dowiedziałam się od Lily i Jamesa, a oni dowiedzieli się tego od Dumbledora. Jednak okazało się, że ktoś podsłuchiwał ich rozmowę. Był to Śmierciożerca – z ust słuchaczy wydał się odgłos zaskoczenia i przerażenia. – Opowiedział wszystko Voldemortowi. Tym, który miał moc, aby go pokonać mógł być albo Neville Longbottom, albo Harry Potter – na twarzach wszystkich widniał szok. – Neville był chłopcem czystej krwi, więc Czarny Pan wybrał tego z nich, który był bardziej do niego podobny – Harry’ego. Ponieważ tak jak on, był półkrwi. Zamierzał więc unicestwić syna Lily i Jamesa. Intuicja go nie zawiodła – zwiesiłam głowę by nikt nie zauważył łez płynących po moich policzkach. Zakończyłam, zostawiając do opowiedzenia Syriuszowi dalszą część.
- Kim był ten Śmierciożerca? – spytał zaciekawiony Alan Jones, mąż Hestii, uzdrowiciel, mężczyzna o brązowych włosach, a ja popatrzyłam niepewnie na Snape’a.
- Powiedz im – szepnął zaledwie ruszając swoimi suchymi wargami, a ja przeniosłam wzrok na członków Zakonu. Nie chciałam im tego mówić. Poczułam jakbym zdradzała jakąś wielką tajemnicę Severusa.
- Severus Snape – powiedziałam szybko, chcąc pozbyć się ciężaru, a wszyscy spojrzeli na Mistrza Eliksirów zdumieni. – Chcecie dowiedzieć się dalszej części, czy nie? – spytałam chcąc odwrócić ich uwagę od speszonego Severusa, który spojrzał na mnie z wdzięcznością. Wszyscy kiwnęli chętnie głową a Syriusz splatając ręce na klatce piersiowej i opierając plecami o krzesło zaczął:
- Wtedy Dumbledore wkroczył do akcji. Gdy dowiedział się, że Voldemort ma zamiar zabić Harry’ego postanowił ich chronić. Rzucił Zaklęcie Fideliusa, by ich chronić, ale potrzebowali Strażnika Tajemnicy. Na początku pomyśleli o mnie i Scarlett, a ja nie chciałem, aby stało się coś im, ani Scar, więc wziąłem ten obowiązek na siebie – westchnął cicho. – Tym samym mógłbym chronić ich wszystkich. Lily i Jamesa, oraz Scar przed niebezpieczeństwem, z którym wiązało się zostanie Strażnikiem. Jednak po kilku dniach pomyślałem, że to byłoby zbyt oczywiste. Przecież wiadome było, że Lilka i James wybrali by jednego z chrzestnych swojego dziecka. Więc zaproponowałem tego, którego Voldemort najmniej by się spodziewał. Nieporadnego, niezdarnego i niezbyt zdolnego. Petera Pettigrew. Wiecie co było dalej. To Glizdogon ich zdradził.
- Więc Harry jest Wybrańcem? – spytała zszokowana Dora przygryzając wargę.
- Tak – odezwałam się splatając dłonie. – Był nim od zawsze – oblizałam wargi i zacisnęłam rękę na stole. Moje ładnie upiłowane, średniej długości paznokcie, pomalowane bezbarwnym lakierem, pukały nerwowo w blat stołu.
- Więc jeśli już wiecie, że przeznaczeniem Harry’ego jest pokonanie Voldemorta, to musicie wiedzieć także czemu wam to postanowiłem powiedzieć – odezwał się Alastor śledząc uważnie każdego swoim magicznym okiem.
- A czasami nie po to, abyśmy po prostu wiedzieli? –
zasugerowała delikatnie Nimfadora, a Moody zwrócił swoje magiczne i zwykłe oko
ku niej.
- Nie, Nimfadoro. Przecież przed chwilą to powiedziałem –
odpowiedział w ogóle nie zwracając uwagi na zmieniające na czerwony kolor,
włosy Tonks, która po chwili się otrząsnęła. – Więc mówię wam po to, bo waszym
zadaniem, zadaniem Zakonu, jest chronienie…
- Harry’ego? – podsunęła Hestia, której czarne włosy opadały
na czoło.
- To też. Jones. Ale naszym zadaniem jest chronić
przepowiednie, by nie dostała się w niepowołane ręce, ręce Śmierciożerców.
Przepowiednia znajduje się w Departamencie Tajemnic, zresztą, tak jak
wszystkie. Voldemort chce ją zdobyć, a my nie możemy do tego dopuścić. Musimy
też za wszelką cenę chronić Harry’ego. Wiem, że ma Scarlett, ale ta dziewczyna
nie może trzymać go uwiązanego na smyczy. Przecież po ty co się stało, pewnie
będzie chciał mieć chwilę samotności…
- No nie do końca samotności jeśli z nim będziemy co nie? –
odezwał się z łobuzerskim uśmiechem mąż Hestii, a Moody zgromił go wzrokiem.
- Wtedy może zostać zaatakowany, więc musimy go pilnować, bo
to on w tej chwili jest w największym zagrożeniu – odezwał się Szalonooki. –
Musimy ustalić kto będzie go pilnował przez najbliższe trzy dni. Później
jeszcze uzgodnimy co i jak – rozejrzał się po pomieszczeniu. – Przez te trzy
dni będzie pilnował go Mundungus Fletcher – popatrzył na pijanego mężczyznę w
kącie, a ja popatrzyłam na niego niepewnie.
- Posłuchaj, Alastorze – zwróciłam się do mężczyzny. – Nie
chcę kwestionować twoich decyzji, ale czy powierzenie opieki nad Harrym
Dungowi, nie jest zbyt nieodpowiedzialne? – zasugerowałam.
- Ach, Scarlett – wybełkotał Fletcher. – Naprawdę we mnie
wątpisz? Przecież dam radę.
- Zgadzam się – odezwała się Molly, a Dun popatrzył na nią z
nadzieją. – Ze Scarlett oczywiście.
- To już postanowione – zarządził były auror. – Dumbledore
prosił mnie o powierzenie tego zadania właśnie Fletcherowi. A teraz…
Przepowiednia. Pilnowanie jej musimy rozpocząć już dziś. Jest ktoś chętny? –
palnął prosto z mostu, a moja ręka szybko wystrzeliła w górę, niczym, gdybym
była w szkole i zgłaszała się do odpowiedzi.
- Ja chcę – odezwałam się. – Chcę pilnować przepowiedni –
potwierdziłam, a Syriusz patrzył na mnie z niedowierzeniem.
- W takim razie już wszystko gotowe – stwierdził Szalonooki,
drapiąc się po głowie, a Syriusz rozłożył ręce zawiedziony.
- Że co? Przecież to może być niebezpieczne – wypowiedział
się na ten temat oblizując wargi.
- Syriuszu – zwróciłam się do niego. – Nie mam żadnych
wątpliwości, że nadchodzi wojna, a ja nie lubię dyskryminowania kobiet podczas
niej.
- Ja wcale nie dyskryminuje – obruszył się. – Poza tym
podczas poprzedniej wojny też tak mówiłaś i zaczęłaś działać na własną rękę, co
doprowadziło cię w pułapkę Śmierciożerców! – wykrzyczał, a mi zaraz przed oczami
stanął tamten obraz. Niewątpliwe była do niecodzienna, carmoim życiu.
- Nie denerwuj się tak – wywróciłam oczami. – Przecież się
stamtąd wydostałam.
- Właśnie! A ja nawet nie wiem jak! Przecież ciebie już tam
nie było, jak Zakon dotarł do kryjówki. Nie wierzę, że taka drobna osoba jak ty
mogłaby pokonać tyle Śmierciożerców… Sama!
- Dość, Syriuszu – zarządził Alastor. – Koniec dyskusji.
Scarlett ma misję, a wiedziałeś, że dołączenie do Zakonu wiąże się z
niebezpieczeństwem – popatrzył na wszystkich uważnie przygryzając wargi. Pewnie
chciał kogoś przyłapać na przestraszeniu się, ale nikt nawet nie drgnął.
- Jest jeszcze jedna sprawa – rzekł Snape, który do tej pory
siedział nadzwyczajnie cicho. Schylił się by wyciągnąć coś z wewnętrznej
kieszeni peleryny, a jego czarne, tłuste włosy, muskały ziemiste policzki.
Po chwili uderzył gazetą w stół.
- Severusie – zwróciłam się do niego, a on popatrzył na
mnie. – Przecież wszyscy wiemy, że w Proroku wypisują bzdury.
- Ale tu nie chodzi o to – zaprzeczył i swoimi długimi,
bladymi palcami, przewracał poszarzałe kartki i posunął mi ją pod nos.
Zauważyłam na niej nagłówek:
HARRY
POTTER KŁAMCĄ
Cały
świat czarodziei obiegła wiadomość, że sławny Chłopiec-Który-Przeżył, twierdzi,
że Czarny Pan powrócił. Że to Sami-Wiecie-Kto zabił Cedrika Diggory’ego, lecz
większa część społeczności czarodziejskiej mu nie wierzy, ale jak mają to
robić, gdy sławny chłopiec sam sobie przeczy? Czy gdyby naprawdę Voldemort
powrócił zachowywał by się szczęśliwie? Mamy dowody, że gdy czarodzieje
objawiają się zła, Potter nic sobie z tego nie robi. Otóż niedawno został
przyłapany na czarodziejskim Placu Zabaw, ze swoją chrzestną i opiekunką –
Scarlett Jonson. Jak widać na poniżej zamieszczonych zdjęciach, pan Potter był
szczęśliwy i beztroski, więc jak mamy wierzyć jego słowom?
Poniżej
zauważyłam zdjęcia z Placu Zabaw. Na jednym rzucaliśmy się trawą, na drugim
huśtaliśmy na huśtawkach, a na jeszcze innych ganialiśmy, śmiejąc wesoło. Nie
sądziłam, że ktoś nas wtedy obserwował, a co gorsza robił zdjęcia.
- To stek bzdur! – oburzyłam się. – Jak oni mogą tak robić!
Przecież fakty mówią same za siebie. Voldemort powrócił, a oni wykorzystali
dobry humor Harry’ego by temu zaprzeczyć? Wstyd.
- Niestety. Tego może przybyć coraz więcej, Scarlett, a ty musisz
się do tego przyzwyczaić – westchnął Alastor obserwując mnie bacznie magicznym
okiem. W ogóle się nie speszyłam. Byłam do tego przyzwyczajona. W końcu Alastor
był przyjacielem taty i wujka Charlusa. Był częstym gościem w naszym domu.
- Ja już nie wytrzymam w tym Ministerstwie – westchnęłam
zrezygnowana opierając głowę na ręce, opierającej się o stół.
- No cóż… Widzisz, Scar… Jeszcze trochę musisz… Chcemy mieć
szpiegów w Ministerstwie – odezwał się niepewnie mężczyzna z magicznym okiem,
które okalało kosmyki cienkich włosów.
- Szpiegów? – powtórzyłam niepewnie, a Alastor kiwnął głową
potwierdzając. – Super! To może być niezła przygoda!
***
Spotkanie już się skończyło, a Snape powrócił do Hogwartu,
zaś pozostali członkowie, zostali na kolacji przyszykowanej przez Molly. Ja
odmówiłam, ponieważ teraz moje myśli nie zajmowało jedzenie, acz przyjaciel.
Bałam się o niego. Nie, nie myślałam, że może sobie coś zrobić, ale wiedziałam,
ze słowa matki Syriusza go zraniły. Popatrzyłam na Dorę uważnie, która smutno
mieszała łyżką w zupie cebulowej i monotonnie wkładała ją sobie do buzi.
Syriusz zaś jadł zadowolony, ale widać było w jego oczach, że coś go trapi. Ja
stałam przy granitowym parapecie w salonie i wpatrywałam się w okno myśląc o
Remusie. Przecież nie mogłam pozwolić, aby cierpiał. W Hogwarcie nie tylko
Syriusz i James byli dla mnie ważni, ale także Remus. Kochałam go całym sercem.
Był taki dobry i kochany. Kochałam ich wszystkich, więc na samą myśl o tym, że
któreś z moich przyjaciół mogłoby cierpieć, czułam, jakby ktoś zadawał mi kilka
ciosów w serce. Poczułam delikatny uścisk dłoni na moim przedramieniu.
Odwróciłam się i spojrzałam w szare oczy Syriusza, który poprowadził mnie do
kanapy i usiadł koło mnie łapiąc moją dłoń w swoją i patrząc mi uważnie w oczy.
- Przepraszam, że pomyślałaś, że w ciebie nie wierzę –
odezwał się. – Ja po prostu się boję, że tobie może się coś stać, a ja znów
ciebie stracę. Może to egoistyczna pobudka, choć nie do końca. Dla mnie twoje
bezpieczeństwo jest najważniejsze, ale skłamałbym mówiąc, że nie robię tego
także dla siebie.
- Ale co złego może mi się stać? Przecież mam tylko pilnować
przepowiedni. Nic wielkiego – wzruszyłam ramionami, choć dopiero teraz dotarło
do mnie, że jednak istnieje zagrożenie, choć za wszelką cenę, nie chciałam się
wycofać.
- Śmierciożercy. Przecież oni też chcą dostał w swoje brudne
łapska to co my mamy chronić – rzekł i popatrzył mi w oczy. – Obiecaj tylko, że
będziesz uważać.
- Obiecuję – odpowiedziałam ledwie ruszając wargami i czując
jakby świat się zatrzymał. Usta Syriusza znajdowały się coraz bliżej moich.
Chciałam tego pocałunku. Przecież nie miałam przy sobie mojego ukochanego przez
tyle lat, ale nie mogę sobie robić fałszywych nadziei. Syriusz powiedział, że
nie może być ze mną, a pocałunek była jak wbicie sztyletu w moje serce. W ostatniej chwili się powstrzymałam i
odwróciłam głowę.
- Idę sprawdzić co z Remusem. Muszę z nim pogadać – wyszłam
z pok0ju stukając obcasami, zostawiając za sobą oszołomionego Syriusza.
***
Stanęłam przed mahoniowymi,
starymi, popękanymi drzwiami. Naokoło mnie znajdowały się portretu zasłużonych
członków rodziny Black. Na jednym z nich, stał dostojnie Fineas Black, były
dyrektor Hogwartu, którego podobizna, ozdobiona była złotą ramką. Zapukałam
cicho i trzymałam dłoń, na mosiężnej, srebrnej klamce, ozdobioną różnymi
wyrzeźbieniami. Nikt mi nie odpowiedział więc nacisnęłam ją lekko, po czym
drzwi uchyliły się trochę, ukazując zieloną tapetę, oraz drewniane panele,
przyozdobione srebrnym, puszystym dywanem. No tak, barwy Slytherinu. Łóżko
wykonane było z dębu, a gdzieniegdzie, znajdowały się srebrne, wijące się węże.
W tym łóżku leżał Remus. Cały blady i wyczerpany. Wczorajsza pełnia dała mu się
we znaki. Cienka blizna ciągnęła się od kącika oka do dolnej powieki. Gdy tak
nad tym pomyślałam, wzdrygnęłam się, gdyż uświadomiłam sobie, że mało co
brakowało, a mój przyjaciel już nigdy nie ujrzałby pięknego świata, gdy już
zakończy się wojna. Tak, oczywiście. Ja już myślę o końcu, a to dopiero
początek.
Podeszłam do
łóżka i usiadłam na nim najciszej jak umiałam, choć wiedziałam, że wpatrujący
się w przestrzeń Remus, zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Niesforne
kosmyki, łaskotały jego czoło, a miodowe oczy, niegdyś tak pełne radości, dziś
były smutne i zaczerwienione, co pewnie było śladem po łzach. Widziałam jak
płakał. On najczęściej z Huncwotów sobie na to pozwalał, ale i tak bardzo
rzadko. Pogłaskałam go wierzchem dłoni po policzku.
- Remus – odezwałam się nieśmiało, widząc, że mojego
przyjaciel nie wiele obchodzi co mówię. – Nie przejmuj się zdaniem jakiegoś
brzydko namalowanego obrazu – poleciłam.
- Jeśli przyszłaś tu, aby o tym porozmawiać to daruj sobie –
powiedział głosem wypranym ze wszelkich emocji. Spuściłam wzrok, wiedząc, że
prędzej czy później i tak coś powie. – To nie jest zdanie tylko jakiegoś
obrazu. Tak myślą o mnie wszyscy, lecz nikt nie odważył się tego powiedzieć.
- Co to gadasz, Remus!? – oburzyłąm się. – Wszyscy
akceptujemy cię takim jakim jesteś. Wiem, że wiele lat minęło od naszego
ostatniego spotkania, ale moje uczucia względem ciebie nie zmieniły się.
Podobnie jak do innych. Kocham cię takiego jakim jesteś, i jeśli kiedykolwiek
pomyślisz, że jesteś nikim, wiedz, że dla wielu osób jesteś idealny, a gdybyś
się zmienił, nie byłbyś już naszym Remusem – powiedziałam trzymając go za rękę,
a mój przyjaciel wzruszył się.
- Tylko byłoby chyba lepiej, gdybym nie był wilkołakiem –
odezwał się smutno. To właśnie likantropia stała mu na przeszkodzie do
spełnienia marzeń. Znalezienie wspaniałej pracy, założenie rodziny…
- Skąd wiesz… Może to zaleta… - popatrzył na mnie trochę
obrażony. – Nie zrozum mnie źle, Remusie. Chodzi mi o to, że twoja choroba, z
pewnością bardzo wpłynęła na twoją osobowość. Może gdybyś nie był wilkołakiem,
to jedną z twoich cech charakteru byłaby pycha i narcyzm. A tak, stałeś się
lojalnym, wiernym przyjaciele, niezwykle odważnym i dobrym człowiekiem, oraz
inteligentnym, rozsądnym uczniem. Tu mam na myśli Hogwart.
- Może i masz rację, ale likantropia wcale mi nie pomaga – rzekł
smutno.
- Ja to wiem, Remusie. Ale przecież nie jesteś taki sami jak
inne wilkołaki. Wiem, że przez to, zaprzepaściły się twoje marzenia, ale
zyskałeś coś znacznie cenniejszego. Przyjaźń ponad śmierć. Wiesz dobrze, że
mimo tylu lta spędzonych osobno, byłabym gotowa oddać za ciebie życie –
spojrzałam mu w oczy, a po chwili byłam wtulona w jego ramiona.
- Tak za tobą tęskniłem. Zawsze byłaś dla mnie kimś bardzo
bliskim. Moją przyjaciółką na dobre i na złe, a gdy dowiedziałaś się o tym, że
jestem wilkołakiem, zrobiłaś coś nieoczekiwanego. Uderzyłaś mnie w twarz, za
to, że choć przez chwilę pomyślałem, że nie zaakceptowałabyś mojej choroby i
przestała ze mną przyjaźnić, a ja…
- A ty mi podziękowałeś – dokończyłam za niego. – Więc,
Remusie… Może miałbyś ochotę wyskoczyć, ze swoją stęsknioną i zatroskaną
przyjaciółką do „Magnolii”? – powiedziałam nazwę słynnej restauracji, a Remus
opuścił oczy.
- Bardzo bym chciał, ale niestety, nie mam na tyle
pieniędzy, aby…
- Ja cię zaprosiłam, to ja płacę – powiedziałam i
wyciągnęłam rękę w jego stronę, którą ujął.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Koniec tematu – odpowiedziałam i
wyszłam z pokoju ciągnąc Remusa za rękę.
***
Razem z Remusem siedzieliśmy w
eleganckiej restauracji co chwilę wybuchając śmiechem. Naokoło nas siedzieli
eleganccy ludzie. Kobiety ubrane w ołówkowe spódnice, mężczyźni w garnitury,
wszyscy, te dania przygotowane przez włoskiego kucharza, jedli w ciszy i
spokoju. Ciekawe co sobie myśleli, gdy usłyszeli głośny śmiech dwójki dorosłych
ludzi, nie mogących powstrzymać nagłego napadu wesołości.
- O, Boże! Naprawdę to pamiętasz? – spytałam się i
zaśmiałam, a Remus mi zawtórował.
- Oczywiście! To było na początku piątej klasy. Weszłaś z
nami do męskiej toalety, ponieważ chcieliśmy zrobić kawał Malfoy’owi, który w
niej był, a nagle z jednej kabiny, wychodzą Lucjusz Malfoy i Evan Rosier tacy
zadowoleni i uśmiechnięty. Wy wszyscy wybuchacie śmiechem i tarzacie się po
podłodze waląc w nią pięścią i trzymając za brzuchy. Z moich ust chichot wyrwał
się później, choć był nie do opanowania. Rosier i Malfoy patrzyli na nas
speszeni, a ja na to: „ Spokojnie, ludzie. Oni pewnie… Pomagali sobie nawzajem
podcierać tyłek” – znów wybuchliśmy śmiechem, przypominając sobie komizm tej
sytuacji. Włożyłam do ust srebrny widelec, na którym nadziana była kaczka z
sosem żurawinowy, po czym napiłam się świeżo wyciskanego soku pomarańczowego, w
którym wciąż widać było miąższ
- Albo jak podczas uczty w Wielkiej Sali, w szóstej klasie
zrobiliśmy ten kawał Ślizgonom – zaczęłam z uśmiechem na twarzy. – Poprosiliśmy
skrzaty, aby wlały do ich napojów eliksir, po czym wszyscy faceci, ubrani byli
w stroje króliczka Playboya! Mieli nawet świecące uszy! – zaśmialiśmy się. – A
później odprawiali jakiś taniec i śpiewali, a raczej wykrzykiwali jakąś
piosenkę, a te owłosione nogi Malfoya! Lilka śmiała się z nich przez cały
tydzień – przypomniałam po czym oboje, ponownie tego dnia, wybuchliśmy
śmiechem.
***
Ciemne chmury przykrywały
granatowe niebo, a z oddali widziałam błyskawicę. Latarnie zaczęły gasnąć, tak
jak to zawsze przed burzą, a jedynym źródłem światła była tylko płonąca świeca,
znajdująca się w sklepie, w którym kupiłam przed chwilą świeży chleb oraz inne
produkty żywnościowe, które zapakowane były w torbę ekologiczną. Po chwili z
nieba zaczęły padać rzęsiste, słone krople deszczu. Na asfaltowej krętej
drodze, zaczęły pojawiać się kałuże, a błoto, na chodniku, którym szłam, był
już dopełnieniem tej paskudnej pogody. Skręciłam w prawo i zobaczyłam średni
dom, pomalowany na kolor pistacjowy z czarnymi dachówkami. W oknach widać było
światło, jakby stały tam miliony świec, lecz ja wiedziałam, że to po prostu
silne: Lumos Maxima.
Stanęłam przed
drzwiami wycierając podeszwy czarnych szpilek o wycieraczkę, po czym nacisnęłam
klamkę i weszłam do środka. W kuchni zastałam moich rodziców i Harry’ego
grających w chińczyka, mugolską grę planszową i rozmawiających o czymś. Gdy
stanęłam w progu kuchni, zwrócili się ku mnie z uśmiechami.
- Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, ale będę
musiała jeszcze wyjść – powiedziałam, a uśmiech na twarzy Harry’ego przygasł.
- Czemu? – spytał.
- Mówiłam ci. To jest związane z twoim bezpieczeństwem. Nie
moim, nie Syriusza, nie rodziców, ale twoim – powiedziałam miękko.
- No dobra – odpowiedział Harry.
- To co, mistrzu, co teraz porobimy? – spytał tato i
ponownie dzisiejszego dnia przybił piątkę z Harrym.
***
Na granatowym niebie błyskały
grzmoty, a deszcz lał jak z cebra. Chodnik, którym szłam, był cały w błocie,
więc także i moje czarne trampki, które założyłam w domu. Starałam się iść
najciszej jak umiałam. Podeszłam do czerwonej budki telefonicznej, w której
brakowało kilku szyb i która stała przy ścianie zasmarowanym graffiti , a
później weszłam do środka. W budce było dość ciasno. Podeszłam do aparatu
telefonicznego, który wisiał krzywo, jakby jakiś wandal próbował go oderwać.
Sięgnęłam po słuchawkę i wykręciłam numer.
- Sześć, dwa, cztery i jeszcze raz cztery i… dwa.
Kiedy tarcza po
raz ostatni wróciła na miejsce, rozległ się chłodny, żeński głos, nie ze
słuchawki, ale gdzieś z wnętrza aparatu, tak głośny i wyraźny, jakby obok mnie,
stała niewidzialna kobieta.
- Witamy w
Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Scarlett Jonson. Aurorka. Zostawiłam w Biurze Aurorów
swoją kurtkę. Przyszłam ją odebrać – skłamałam spokojnie, a mój głos nawet nie
drgnął.
- Dziękuję – powiedział chłodny, żeński głos. – Proszę wziąć
plakietkę i przypiąć ją sobie do piersi.
Kliknęło,
zazgrzytało i coś wysunęło się ze szczeliny, która zwykle zwraca monety. Była
to prostokątna, srebrna plakietka z napisem: SCARLETT JONSON, ODBIÓR RZECZY
WŁASNEJ. Kiedy przypięłam ją sobie do koszuli, żeński głos znowu przemówił.
- Szanowna pani, przypominamy o konieczności poddania się
kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony,
które mieści się w końcu atrium.
Podłoga budki
telefonicznej zadygotała i zaczęła powoli opadać. Budka z cichym zgrzytem
opadła w głąb ziemi. Po jakiejś minucie u moich stóp pojawił się pasek złotego
światła, który rozszerzał się powoli, aż sięgnął mojej twarzy, tak, że musiałam
zmrużyć oczy przed oślepiającym blaskiem.
- Ministerstwo Magii życzy pani miłego dnia – oznajmił
kobiecy głos.
Drzwi otworzyły
się i wyszłam z budki. Ministerstwo Magii nawet w wieczór było wspaniałe, to
trzeba było przyznać. Stałam na końcu bardzo długiego, imponującego holu, z
wypolerowaną, lśniącą posadzką z ciemnego drewna. Na suficie kolory pawiego
granatu lśniły złote symbole, nieustannie poruszające się i zmieniające, niczym
jakaś wielka, niebiańska tablica ogłoszeń. W pokrytych błyszczącą, drewnianą
boazerią ścianach widniało mnóstwo kominków. W połowie holu była fontanna.
Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższy był posąg
godnie wyglądającego czarodziej, który celował różdżką w górę. Wokół niego
stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata
domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownice. No
właśnie. Oni tym są dla Ministerstwa, kimś gorszym. Z końcu różdżek, z grotu
strzały centaura, z ostro zakończonego kapelusza goblina i uszu skrzata
tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a
ich łagodny szmer mieszał, było jedynym, co było słychać.
Ruszyłam w drogę
przez wrota do mniejszego holu, w którym było co najmniej dwadzieścia wind za
wykutymi ze złota kratami. Wcisnęłam guzik. Po chwili głośne podzwanianie i
zgrzytanie oznajmiło nadejście mojego transportu. Złota krata rozsunęła się i
weszła do środka, opierając się plecami o ścianę, oprócz mnie był tu jeszcze
sędziwy czarodziej z kozią bródką, opierający się o drewnianą laskę. Skinęłam
mu głową na powitanie, a on to odwzajemnił. Krata z powrotem zasunęła się i
wina ruszyła powoli z jękiem i zgrzytem łańcuchów, podczas gdy chłodny głos
kobiecy z budki telefonicznej oznajmił:
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa
Czarodziejów z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i
Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Drzwi windy
rozsunęły się. Wiem, że oficjalną wersją było, że miałam tam wysiąść, ale
czekałam na piętro, na którym naprawdę miałam się znaleźć. Czarodziej popatrzył
na mnie uważnie i odezwał się chrapliwym, zmęczonym głosem:
- Pani nie tu?
- Nie – odezwałam się z uśmiechem. – Pewnie ktoś przypadkowo
nacisnął przycisk, a nie wysiadł na tym piętrze – powiedziałam, bo
prawdopodobnie tak było. Drzwi znowu zamknęły się, winda ruszyła, a kobiecy
głos oznajmił:
- Dziewiąte piętro, Departament tajemnic – odezwał się głos,
a ja wyszłam najszybciej jak umiałam do wyznaczonego celu.
Szłam długim,
ciemnym korytarzem, bez okien i drzwi. Choć były jedne czarne wrota, przez
które weszłam do kolistego przedsionku, w którym wszystko było czarno białe.
Znajdował się tam szereg drzwi. Było ich około dwunastu. Weszłam przez jedne i
już wiedziałam, że trafiłam dobrze. Sala Przepowiedni. Na wysokich półkach
stały szklane kule. Szłam najciszej jak umiałam. Ponura atmosfera panowała w
pomieszczeniu. Niektórzy mogliby się bać, ale nie ja. Bo wiedziałam, że to nie
była sprawa mojej odwagi, ale sprawa bezpieczeństwa mojego chrześniaka.
Podeszłam do drewnianej półki i zauważyłam to co chciałam. Przepowiednie
podpisaną nazwiskiem Harry’ego. Słyszałam, że dotknąć jej może tylko osoba,
której ona dotyczy, znaczy mój chrześniak. Kto by pomyślał, że jakaś mała,
szklana kulka, może być dla mnie taka ważna.
Usłyszałam
trzask teleportacji. Odwróciłam się gwałtownie już z różdżką w ręku. Trzymałam
ją mocno, w każdej chwili gotowa zaatakować, ale nie było słychać żadnych
kroków, ani nikogo nie było widać. Może coś mi się pomyliło, albo ktoś rzucił
na siebie jakieś zaklęcie… Nie zastanawiając się, zaczęłam przechadzać się po Sali,
rozglądając wszędzie dokładnie, lecz dalej, moje oczy, nikogo nie napotkały.
Usłyszałam kroki z tyłu. Odwróciłam się szybko, lecz nikogo nie było widać.
Ostatnie co zapamiętałam to wielki promień czerwonego światła.
***
Szczerze? Jestem bardzo zadowolona z tego
rozdziału. Musze pochwalić się, że ma 13
stron!! Sprawa ataku na Scarlett wcale nie jest taka przypadkowa… Więcej o
nim w następnym rozdziale i mogę
obiecać, że to nie będzie takie nic :) A co Wy sądzicie? O tym jak Scar
postawiła się pani Black, o tym jak kazała Stworkowi przestać się dusić, jak
spędziła czas z Remusem, o jej trosce w stosunku do Harry’ego i rodziców, o
tym, że uciekła przed Syriuszem :D? No i oczywiście o misji. Ach, spodobał mi
się ten pomysł, bo w sumie mam go dopracowany ;) Rozdział z dedykacją dla Pauli i Firiel :* Mam nadzieję, że notka się podoba, bo przyznam
nieskromnie, że mi tak :D Świetnie się czułam, gdy go pisałam :)
O, widzę, że przeniosłaś się na blogspot ^^.
OdpowiedzUsuńBardzo dobra decyzja. Mam sobie podmienić w linkach?
ps. u mnie na M-S nowy rozdział.
Tak, nareszcie się przeniosłam. Wiem, że dobra :) Onet to teraz masakra.
UsuńHa. Kolejna osoba przeniosła się na blogspot :)
OdpowiedzUsuńNo kolejna :) Szkoda, że nie zrobiłam tego wcześniej
UsuńW końcu się przeniosłaś na blogspot.com wraz z notkami, co mnie bardzo cieszy, bo będzie mi się wygodniej czytało. Ja też miałam dosyć Onetu, ale przeniosłam się dużo wcześniej. Uwielbiam twoje opowiadanie, naprawdę. Czyta się je bardzo lekko i zachęca do dalszego śledzenia historii Scarlett. Mam głęboką nadzieję, że powiadomisz mnie o nowych rozdziałach.
OdpowiedzUsuńZapraszam na:
http://historia-harryego-i-ginevry.blogspot.com/
http://illegal-feeling.blogspot.com/
Mnie też to cieszy :) Zapewne i mi będzie się lepiej pracować i czytającym lepiej komentować. Dziękuję ci bardzo, kochana :* Oczywiście, że powiadomie :) A i byłam już na twoim pierwszym blogu :) Przeczytałam kilka rozdziałów, ale internet mi się później popsuł i nie skończyłam :) I zauważyłąm adres mojego bloga w linkach :) Bardzo mi miło i cieszę się, że skomentowałaś. Lecę dalej czytać twoje opowiadanie :* Pozdrawiam <3
UsuńO widzę, że się przeniosłaś? I bardzo dobrze :D Onet potrafi każdego bez wyjątku doprowadzić do rozpaczy. Tak będzie lepiej nie tylko dla Ciebie, ale również dla nas. Ponieważ notki nadejdą szybko i komentarze również :))) Rozdział jak zawsze super. Jak już to wyraziłam swoją opinię na Onecie tak już jej nie zmienię. A te notka to mieszanina śmiechu [ a szczególnie "Oni tylko pomagali sobie podcierać tyłki!" hehe], smutku i trochę zaskoczenia [chodzi mi przede wszystkim o napad na Scarlett]. Jestem ciekawa kto to był. No cóż pozostaje mi jedynie czekać. To do następnego rozdziału! ;D :*
OdpowiedzUsuńPS. Och! Zapomniałam Cię pochwalić- bardzo ładny szablon :)
Pozdrawiam :*
Szablon jest śliczny to prawda. Wykonała go Firiel jak jest napisane w zakładce "O blogu", więc to ona zasługuje na pochwałe.
OdpowiedzUsuńTak, nareszcie się przeniosłam. Wiem ^^ Dziękuję ci bardzo za opinie, a nowy rozdział mam już napisany :P Tylko czekam, aż wstawię go na bloga. Pozdrawiam :*
To dobrze, że się przeniosłaś. Blogspot jest o niebo lepszy od onetu i przynajmniej, nie niszczy ludzkiej psychiki -.-
OdpowiedzUsuńTo była interesująca, ciekawa i długa notka. Myślę, że następna będzie również ciekawa. POZDRAWIAM WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW I AUTORKĘ
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że dziś, ale miałam zamiar dodać komentarz wczoraj. No ale ONET!!! Ja to kiedyś nie wytrzymam naprawdę! 13 stron! O boże, ale co innego jeśli opowiadanie jest długie i nudne, a co innego gdy jest długie i bardzo wciągające. Aby nie było wątpliwości to ten rozdział należy do tej drugiej grupy :)
OdpowiedzUsuńCzyżbym była pierwsza?! Muszę przyznać że po pierwszym akapicie już tarzałam się po podłodze ze śmiechu. "Oni tylko pomagali sobie podcierać tyłki!" Nie no, ten tekst mnie dobił doszczętnie. Nawet teraz jak piszę ten komentarz to chichoczę nieustannie. :DDDD. Udał ci ten rozdział! Chyba to mój ulubiony: ) i bądź pewna że go polecę w Onecie. Nie żartuję, ale jak będę miała trochę czasu, bo teraz był Bal Szóstoklasisty i jestem wyczerpana! Pozdrawiam i ślę całusy :*
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podobało:) czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńNo, zaskoczyłaś mnie taką powalającą długością:) Świetnie i zazdroszczę Ci takiej weny;) Całość bardzo mi się podobała. Świetnie opisałaś scenki. Troska Scarlet o Harryego jest nieziemska. Dobrze, że ma taką matkę chrzestną;) Szkoda trochę, że nie doszło do pocałunki z Syriuszem. Ja to jednak mam duszę romantyczki i takie sceny powodują u mnie uśmiech i zadowolenie:) Scarlet świetnie wygarnęła tej starej jędze z płótna! Niech ma za swoje! Też bym dowaliła jeszcze swoje trzy grosze, ponieważ nie znoszę kiedy ktoś obraża mojego Remusa! A końcówka bardzo interesująca, jestem to ciekawa co dalej, bo trochę się niepokoję tym, że pojawiło się czerwone światło. Znalazłam błąd: Kwatera Główna nie znajduje się pod numerem 14 tylko 12 ;). Ach, i przed wyrazem "oraz" nie stawiamy przecinka;) Wybacz mi to, ale chciałam pomóc, już taka jestem ;P Pozdrawiam:*
OdpowiedzUsuńOch! Dziękuję za dedykację! Czuję się zaszczycona:)
OdpowiedzUsuńRozdział poraża swoją długością. Jej... stęskniłam się za Twoim lekkim stylem pisania i za Scarlett też. Cieszę się, że między nią a Syriuszem wszystko zaczyna się układać. I Rozwaliła mnie ta akcja z panią Black. Trochę jej kultury nie zaszkodzi :D
Poza tym bardzo podoba mi się fakt, że choć rocznik Scarlett jest teoretycznie dorosły to wciąż młodzi ludzie, którzy w czasie nadchodzącego zagrożenia próbują nadal żyć normalnie i wspominać dawne lata... To takie... Ciepłe i miłe ^^
Ogólnie zdarza mi się tu uśmiechnąć i zamarzyć.
Pozdrawiam serdecznie! I zapraszam do siebie na nowy rozdział/
Dziękuję za dedykację, czuję się zaszczycona. Gratuluję długości rozdziału, jest naprawdę imponująca. Szkoda mi Remusa, Pani Black potrafi być naprawdę wredna. Cieszę się jednak, że Tonks zjawiła się w odpowiednim czasie ^^. Przygoda w toalecie była rozbrajająca xD A co do przepowiedni to Scar musi być odważna, aby podjąć się warty. Jednak mam jedną malutką uwagę. Z tego co pamiętam to Zakon pilnował tych tajemniczych drzwi, za którymi była m.in. Sala Przepowiedni i Sala Mózgów, a nie samą Salę Przepowiedni.
OdpowiedzUsuńWiesz co? Mam dziwne wrażenie, że rozkazywanie Stworkowi i wyrzucanie Pani Black są mi dziwnie znane, nie wiesz czemu? ;P
Pozdrawiam ;*
P.S. W moim następnym rozdziale, bądź w jeszcze następnym Tonks i Hestia będą miały sprawę do bliźniaków, jednak wiem, że Scar też niby coś tam z nimi robiła "interesy". Nie chciałabym, aby było to naruszenie Twoich praw autorskich, więc proszę o zgodę :)
Jak, kurczę, można kończyć w takim momencie? To powinno być zabronione. Jak mam teraz wytrzymać do kolejnego rozdziału, a po Twoich słowach na końcu, to już w ogóle. Zapewne Scarlett zaatakował jakiś śmierciożerca, zastanawiam się, co się dalej z nią stanie. Bo w końcu znalezienie przez pracowników ministerstwa w takim miejscu ma swoje konsekwencje prawne.
OdpowiedzUsuńŻal mi Remusa. Szczególnie, że musi przez to wszystko przechodzić. Chociaż Scarlett przegięła, twierdząc, że jest to jego zaleta. Szczególnie, że on ma zupełnie inne podejście do swojej "choroby". Ale dobrze, że udało jej się go wyciągnąć z tego przygnębienia.
Jedyna rzecz, która mi się nie spodobała, to list Dumbledore'a. W końcu ktoś mógł go przechwycić, on wspominał w nim zarówno o Zakonie jak i dacie kolejnego zebrania. Oni inaczej komunikowali się ze sobą.
Pozdrawiam serdecznie :)
PS: Jeżeli jesteś zainteresowana, to Elfaba może przerobić ten szablon tak, by można było wstawić na blogspota, tylko musisz odezwać się u niej na Ginevrze.
[bracia-duszy.blogspot.com]
Przeczytałam ^^. Jejku, ale długi ;). Tylko pozazdrościć weny. Podobało mi się. Miejscami może były literówki czy błahe błędy, ale ogólnie było dobrze. Podobało mi się zwłaszcza ucieszanie portretu matki Syriusza. Fajny byl też fragment na końcu z ministerstwem. Sorry że tak krótko ale już póxno jest. W każdym razie, coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie ^^.
OdpowiedzUsuń[marmurowe-serce] [niebieskie-marzenia]
Boże! Widzisz, a nie grzmisz xD! Jak do jasnej, ciasnej można uciąć w najciekawszym momencie? No chociaż bym się dowiedziała czegoś więcej o tym zbrodnialcu, a Ty mi tu przerywasz! Twój blog jest strasznie... udany!
OdpowiedzUsuńOczywiście żartuję :) Bardzo mi się podoba: i styl i pomysły. Czekam na więcej z wielką niecierpliwością :*
ps. Bardzo chciałabym zostać Twoją czytelniczką, o ile to wgl możliwe :) http://loving-the-darkness.blog.onet.pl - Tam proszę o informacje ;)
ps 2: Byłabym wdzięczna za wejście na niego i przeczytanie ;) Ale jeśli oczywiście nie chcesz, to w porządku.
I dobrze, że jesteś z niego zadowolona! Mi osobiście bardzo się podobał. Robisz znaczne postępy w pisaniu, a do tego jest więcej opisów sytuacji, a mniej dialogów. Tylko wiesz co? Nie do końca rozumiem po, co rodzice Scarlett zostają z Harrym pod jej nieobecność. Rozumiem, że Voldemonrt na niego czyha, ale mimo wszystko Harry ma piętnaście lat!
OdpowiedzUsuńGeneralnie mi się podoba, ale jestem cholernie wkurzona zakończeniem! Dlaczego wszyscy kończą w takich momentach? To strasznie denerwujące. Teraz musisz napisać, jak najszybciej nowy rodział.
Pozdro :*