Moje kroki odbijały się z echem od
betonowego chodnika. Czułam się tak, jakbym nie mogła złapać powietrza w płuca.
Moje serce przyciskał jakiś wysoce ciężki głaz. To był właśnie ten moment, gdy
się bałam. Strach przygwoździł mnie do ściany, nie mogłam normalnie
funkcjonować. Bałam się ponownego rozstania z Syriuszem. Zaraz po śmierci moich
bliskich, właśnie to było dla mnie najstraszniejsze. Ktoś taki jak ja nie mógł wytrzymać
żadnej z tych rzeczy. Ktoś taki jak on nie mógł już więcej cierpieć. Ktoś taki
jak Harry nie mógł stracić kolejnej osoby. Ktoś taki jak moi rodzice, nie
mógłby patrzeć na cierpienie innych. Ktoś taki jak Remus nie mógł pozostać bez
jedynego przyjaciela płci męskiej, jaki mu pozostał. Tacy ludzie jak my nie
mogliby sobie dać z tym rady, bez względu na to jak bardzo byliśmy silni.
Musiałam porozmawiać z Syriuszem. Nie mogłam tak
zostawić tej sprawy. Sama świadomość, że mógłby znowu wylądować w Azkabanie,
sprawiała mi ból. Stanęłam pomiędzy domami z numerem jedenaście, a trzynaście.
Rozejrzałam się, czy aby na pewno nikogo nie ma, zamknęłam oczy, co było
odruchowe z mojej strony i pomyślałam hasło. Domy rozsunęły się robiąc miejsce
mieszkaniu z numerem dwanaście. Żwawym krokiem ruszyłam w kierunku drzwi.
Złapałam za srebrną klamkę w kształcie wijącego się węża. Gdy weszłam do środka
poczułam odór stęchlizny, lecz nie tak silny jak za pierwszym razem. Przeszłam
bezpiecznie przez korytarz, cicho jak mysz pod miotłom i znalazłam się w
kuchni. Syriusz siedział przy stole śmiejąc się, wpatrując w jakąś gazetę.
Ogarnął mnie gniew. Jak mógł się tak zachowywać? Groziło mu przecież ponowne
zamknięcie!
Nareszcie mnie zauważył. Uśmiechnął się szeroko,
podszedł do mnie i chwycił w swoje ramiona. Miał na sobie kraciastą koszulę i
dżinsy, a jego czarne włosy jak zawsze opadały zawadiacko na czoło, a lekki
zarost trochę drapał.
- Nawet cię nie usłyszałem -
zagadnął ze śmiechem, lecz zauważyłam, że w jego oczach czai się poczucie winy.
Czyżby żałował tego co zrobił? Podeszłam do lady i nalałam sobie soku
pomarańczowego do szklanki.
- To mi uświadamia, że nie
jesteś ostrożny. Mógłby to być Śmierciożerca. Powinieneś być czujny - wzięłam
łyk na poju czując się jak Szalonooki. Syriusz zaśmiał się.
- Och, przestań. Teraz
naprawdę przypominasz Alastora - broda mu zadrgała. - Wiesz co Ksenofilius
Lovegood o mnie powypisywał w Żonglerze? - zachichotał. - Kto by pomyślał, że
jestem gwiazdą rocka - pokręcił z rozbawieniem głową.
Przez chwilę poważnie zastanawiałam się czy z nim aby
na pewno wszystko w porządku. Mógł zostać z powrotem schwytany, do cholery!
Popatrzył na mnie czujnie. Zauważył, że coś jest nie tak. Usiadł na krześle i
spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Co jest? - spytał, a ja
zauważyłam, że zerka na boki, jakby chcąc uniknąć mojego wzroku.
- Może mi powiesz po jaką
cholerę wychodziłeś z domu? - powiedziałam zbyt spokojnie jak na mnie. Syriusz
wydawał się zbity z tropu.
- Ale... Ty... - zająknął
się, a ja podparłam się rękami o bok i zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem. -
Skąd o tym wiesz? - spuścił wzrok na blat stoły, co chwila patrząc na mnie z
zaciekawieniem.
- Wyobraź sobie - zaczęłam
ironicznie miłym głosem chodząc wokół niego - że dziś do Biura przyszła
kobieta, która widziała Syriusz Blacka - syknęłam po czym zaśmiałam się. Nie
był to wesoły śmiech, ale śmiech bezsilności i złości. - I co ty na to? -
spytałam gorzkim tonem. W oczach stanęły mi łzy. Byłam bezradna. Gdyby ludzie z
Ministestwa jakoś dotarli do Syriusza, gdyby ta kobieta śledziła go aż do domu,
nie umiałabym go uratować ze szpon Wizengamotu i Azkabanu.
- Ja nie wiedziałem, że ktoś
mnie widzi! - wykrzyknął załamując ręce, jakby to było jakimś
usprawiedliwieniem. - Próbowałem się ukryć.
- Czy przez to mam zrozumieć,
że nie przemieniłeś się w psa, ale cały czas byłeś pod ludzką postacią? - moje
oczy wyglądały teraz jak spodki. Co jak co, ale nie myślałam, że mógłby być
taki bezmyślny.
- Chciałem odetchnąć świeżym,
czystym powietrzem będąc po prostu sobą! Nie wiedziałem, że ktoś mnie widział.
Chowałem się w parku - przygryzł dolną wargę. Jego ciało wydawało się teraz
takie bezwładne.
- To trzeba było w ogóle nie
wychodzić - wywrzeszczałam tak groźnie, że sama się zdziwiłam. Załkałam, lecz z
moich oczu nie popłynęły łzy. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, a byłam zbyt
emocjonalna, by ta sprawa mnie obeszła.
- Myślisz, że miło mi tu tak
siedzieć będąc odizolowanym od świata? - popatrzył na mnie zbolałym wzrokiem.
Pomyślałam, że może miał racje. Nikt nie mógł
przebywać sam. Oczywiście miał przyjaciół, mnie, Harry'ego, ale tu chodziło o
powrót do świata. Chyba tak naprawdę chciał powrócić jako Syriusz Black,
chodzić po chodniku, nie będąc ściganym przez wszystkich jako morderca. Ja
także tego pragnęłam. Chciałam pójść z nim za rękę na Wesołe Miasteczko by
razem śmiać się i cieszyć, spędzać ze sobą czas poza domem, ale wiedziałam, że
nic mogliśmy jak na razie nic zrobić. Nawet jeśli dałabym Wizengamotowi
wspomnienie z tego feralnego dnia, to powiedzieliby, że przy nim majstrowałam,
że jeśli jestem w bliskich kontaktach z Syriuszem to znaczy, że jestem
odpowiedzialna za napaść na mugoli i Petera, a wtedy mnie by zamknęli i Harry
nie miałby żadnego z rodziców chrzestnych.
- Ja rozumiem... -
powiedziałam, lecz Syriusz mi przerwał. Jego usta ściągnęły się w kreskę.
- Nie. Nie rozumiesz - oparł
się o blat stołu. - Remus przyjdzie do mnie dopiero jutro, ty wyprowadzisz się
na kilka dni, ale tu nie chodzi tylko o brak waszej częstej obecności, lecz o
mój brak kontaktu ze światem zewnętrznym - wydawało mi się, że ma ochotę chwycić
stojącą nieopodal wazę i rzucić ją o ścianę. Był zły. Patrzyłam na niego w
skupieniu. Nawet nie drgnęłam. - Jestem egoistą! Tak, Scarlett! Potrzebuje przy
sobie swoich przyjaciół, potrzebuje Harry'ego, a najbardziej potrzebuje ciebie!
Inaczej zwariuje. Chciałbym codziennie widzieć twoją twarzy, gdy wstajesz i wydajesz
się taka niezorganizowana - patrzyłam na niego w milczeniu, a on cały czas mi
się przyglądał. - Taka zabawna i urocza. Ale ty musisz mieszkać gdzie indziej,
oczywiście. Przez kilka dni było tak idealnie, a teraz znów będę tak cholernie
tęsknił - przygryzł dolną wargę, ponownie tego dnia, a ja nie myślą zbyt wiele
ruszyłam w jego stronę przylegając do niego z całej siły i oplatając ręce wokół
jego szyi. Jego ręce oplotły mnie w talii.
- Nie kłóćmy się już - wyszeptałam mu do ucha.
Poczułam jak uścisk staje się silniejszy. Pocałowałam go w policzek. -
Zachowujemy się jak dzieciaki, tym czasem już dawno przekroczyliśmy granicę
starości - skrzywiłam się, a mój luby się zaśmiał. - Pamiętasz jak kiedyś nie
chcieliśmy mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat? - moje usta wykrzywiły się w
uśmiechu, jego także. Pocałował mnie w czubek głowy.
- A podobno to ty tu jesteś
byt emocjonalna - prychnął z nutką rozbawienia w głosie. Uderzyłam go w ramię,
a on uśmiechnął się zawadiacko.
- Przeprowadzę się -
powiedziałam nagle, jego oczy stały się wręcz ogromne, popatrzył na mnie
niepewnie.
- Co? - spytał jakby nie
chciał uwierzyć. - Ty tutaj? Już na zawsze ze mną? - wyszczerzył żeby w
uśmiechu i wtulił twarz w moje włosy. Czułam jak wchłania ich zapach. - Wiesz
jak bardzo cię kocham prawda?
- Wiem - zaśmiałam się, po
czym nasze usta się złączyły. - Ale za dwa tygodnie - powiedziałam nagle. Mój
ukochany nadal obejmował mnie w pasie i zrobił tak ogłupiałą minę, że nie
mogłam się nie roześmiać.
- Że jak? - spytał mnie
mrużąc oczy.
- Muszę się spakować...
- Zajmie ci to jeden dzień.
- I załatwić wszystkie sprawy
- westchnęłam patrząc na niego z zawadiackim uśmiechem.
- Jakie sprawy? - jego brwi
ściągnęły się w jedną kreskę.
Popatrzyłam na niego z czułością, aż serce mnie
zabolało. Nie mogłam uwierzyć, że straciliśmy tyle lat, że tyle lat byłam na
skraju załamania psychicznego, że przez tyle czasu nawet nie wychodziłam z
domu, nie spotykałam się z ludźmi. Wiedziałam, że Syriusz miał o wiele gorzej,
a to bolało mnie jeszcze bardziej.
- Związane z domem. Niby co
mam z nim zrobić? - założyłam ręce na klatce piersiowej i zaśmiałam się.
- Sprzedać? - podsunął
patrząc na mnie zaciekawiony.
- Jak to sprzedać? -
westchnęłam. - Przecież nie będziesz chciał tu mieszkać całe życie. Wyprowadzimy
się tam.
- A…No wiesz... - zająknął
się i podrapał po karku. - NASZ dom?
Przed oczami stanęło mi pewne wspomnienie...
Moja młodsza wersja była uśmiechnięta, jak zawsze.
Ubrana w wojskowe bojówki i szary podkoszulek, oraz w czapkę z daszkiem tego
samego koloru co spodnie, spod której wystawały dwa kitki. Twarz bez skazy,
gęste włosy i różowe usta. Tak, kiedyś byłam dość ładna. Obok stała młodsza
wersja Syriusza. Jego czarne włosy zawadiacko opadały na czoło. Błysnął
idealnie białymi zębami, a jego szare oczy wpatrywały się we mnie z miłością.
Właśnie malowaliśmy swoją sypialnie. W ręku trzymał pędzel, który cały
namoczony był w jaśniutkiej, wrzosowej farbie. Po chwili tak chlasnął pędzlem,
że większa część farny znalazła się na moim ubraniu. Łapa zaczął się śmiać.
Otworzyła usta ze zdumienia, wycofałam się o kilka kroków i uniosłam ręce ku
górze, jakbym się poddawała, ale tak naprawdę, byłam zszokowana.
- Zapłacisz mi za to, Black -
Syriusz zgiął się w pół ze śmiechu, a widząc, że biorę pędzel w swoje dłonie i
zamaczam go w farbie zaczął uciekać. Ruszyłam za nim w pogoń. Znaleźliśmy się
po chwili w pięknej jadalni. Wskoczyłam swojemu ukochanemu na plecy i
wysmarowałam mu twarz farbą, po czym zaczęłam się śmiać. Ześlizgnęłam się z
pleców Syriusza, który po chwili przerzucił mnie sobie przez ramię tak jakbym
ważyła tyle co lalka i pobiegł ze mną z powrotem do niedokończonej sypialni.
Próbowałam się wyrywać, waliłam pięściami o plecy chłopaka, lecz ten się tylko
śmiał. Gdy dotarliśmy do pomieszczenia, wziął całe wiadro farby, którego
zawartość wylądowało na moich plecach, ponieważ szybko się odwróciłam.
- Przegiąłeś - krzyknęłam,
acz w moim głosie słychać było nutkę śmiechu. Następnie i ja wzięłam jeszcze
jedną puszkę farby i wylałam ją prosto na głowę ukochanego, rozprowadzając
farbę po jego twarzy. Stał i się śmiał. Nie ruszyło go to, że jest cały
upaćkany. Powiedział tylko:
- Teraz to zastanawia mnie
tylko czym pomalujemy ściany - zaczął rechotać, a ja stałam się trochę
naburmuszona, po czym roztrzepałam jego włosy.
- Ach tak - westchnęłam drapiąc się po skroni.
Syriusz obserwował mnie w milczeniu. - Cóż... Mugole widzą go teraz jako ruinę
otoczoną drutem kolczastym.
- A ty? - spytał podchodząc
do mnie. Wpatrywał się zaciekawiony w moje oczy. - Jak go postrzegasz?
- Jak przyjaźń, miłość i
szczęście - odpowiedziałam krótko. Nie byłam pewna czy chce się tam
wyprowadzać. W tamtym domu było pełno wspomnień z Jamesem i Lily, a ja i tak
codziennie o nich myślałam, czasami zadręczałam się. Tamto miejsce
prawdopodobnie przynosiło by mi ból. Właśnie, prawdopodobnie.
- No właśnie - odrzekł po
czym położył swoje dłonie na mych ramionach. Szare tęczówki napotkały błękitne.
- Więc? Co o tym myślisz?
- Zbyt wiele wspomnień,
Syriuszu.
- Dobrych, dobrych wspomnień,
Scarlett - na jego twarzy pojawiło się skupienie. Spuściłam wzrok.
- Tak - odpowiedziałam. -
Tak, to byłby dobry pomysł - Syriusz uśmiechnął się, odwzajemniłam gest, po
czym Łapa przytulił mnie mocno, lecz mi ciążyło coś na sumieniu.
- Muszę ci coś powiedzieć - jego brwi złączyły się w
jedną linię. - Lepiej usiądź - poradziłam, sama usadawiając się na kanapie. Mój
ukochany zrobił to samo. - Sądzę, że lepiej by było gdybyś dowiedział się tego
ode mnie - jego oczy śledziły mój każdy, najmniejszy ruch. - Mam zamiar
wprowadzić Marcusa do Zakonu - przymknęłam oczy. Bałam się jego reakcji.
Słyszałam przyspieszony oddech. Moje powieki uniosły się.
- Marcusa Issaca? - krzyknął
i wstał z miejsca. - Żartujesz sobie? On cię skrzywdził! Jak możesz być taka
głupia? - wpatrywał się we mnie jakbym popełniła najgorszy grzech na świecie.
Nie wiedziałam gdzie mam podziać oczy. Nie mogłam znieść jego spojrzenia.
- On jest dobry. Wtedy go
poniosło. Żałuje tego... - starałam się go usprawiedliwić, choć może tak
naprawdę, chciałam usprawiedliwić siebie.
- Scarlett nie bądź głupia! -
salon wypełniły jego krzyki. - Tu chodziło o jego żonę! Gdyby ktoś zabrał mi
ciebie to nigdy bym nie odpuścił - dotknęłam jego ramienia, lecz szybko
cofnęłam rękę. Był wściekły. Znowu. Lecz wiedziałam, że gdyby dowiedział się o
tym na spotkaniu Zakonu, byłoby jeszcze gorzej. - Był zdolny cię torturować.
Nie mogę zaufać komuś kto cię skrzywdził! Nie mogę obdarzyć kogoś takiego choć
odrobiną sympatii.
- Ale tylko dlatego, że
chodziło o jego żonę! Zdał sobie sprawę, że to Maria postąpiła źle, że
krzywdziła innych i nawet jeśli za nią tęskni, to bardzo żałuję - spuściłam
wzrok. - Powiedział mi to.
- Powiedział? - zaśmiał się
histerycznie podchodząc do stołu i opierając się o niego. - Dobre sobie!
Cholera! Jesteś taka naiwna i łatwowierna.
- Być może - szepnęłam
wyzywająco zaciskając zęby. - Ale w tej sprawie nie chodzi o to, że jestem
naiwna, ale o to, że każdy zasługuje na drugą szanse i nie zawsze wszystko jest
takie na jakie wygląda. Ty powinieneś to rozumieć - westchnął ciężko i opuścił
bezwładnie ręce.
- Jak sobie chcesz, Scarlett
- zacisnął zęby ze złości. - Ale gdy okaże się zdrajcą to skażesz wielu ludzi
na cierpienia, a wiem, że tego nie chcesz.
- Nie chce - spuściłam wzrok
czując jak do moich oczu napływają mi łzy. - Ale inaczej Marcus też bezie
cierpiał - Syriusz wplątał palce w swoje włosy i ciągnął je tak mocno, że
wydawało mi się, że chce je wyrwać. Ja siedziałam skulona na kanapie i
wpatrywałam się w to z niepokojem.
- Dumbledore i Moody też się
nie zgodzą - podrapał swój kark. - Nie są na tyle głupi by zaufać komuś kto cię
skrzywdził. Ale ty tak. Oczywiście, wielka Scarlett Jonson miłuje wszystkich!
Tak samo było ze Snapem - wytknął mi. - W szkole tak go broniłaś, tak beształaś
nas za to, że coś na niego mówimy, po wydarzeniu po SUM-ach nie odzywałaś się
do nas do końca roku i większość wakacji, a poszłaś do Snape i zaczęłaś go za
nas przepraszać, aż w końcu był dla ciebie prawie jak przyjaciel! A później
został Śmierciożercą - wychylił się lekko ku mnie. W tej chwili mnie przerażał.
Wyglądał jakby coś go opętało.
- Właśnie. Prawie jak
przyjaciele - odezwałam się w końcu. - Lily się od niego odsunęła, został
upokorzony na oczach całej szkoły, przez ludzi których kochała i wierzyłam w
ich niewinność. Potrzebował kogoś bliskiego nawej jeśli nie chciał się do tego
przyznać. Musiałam mu jakoś pomóc, a on tym samym pomógł mnie pozbierać się z
zawodu jaki mi sprawiliście.
- Ale i tak został
Śmierciożercą!
- Jak myślisz, dlaczego? -
wstałam i podniosłam lekko głowę by patrzyć w jego oczy. - Bo był samotny.
Potrzebował być częścią czegoś. Czegoś potężnego, po tym co mu zrobiliście.
Chciał pokazać, że nie jest nikim. A to wszystko dlatego, że tak go traktowaliście.
Zachowywaliście się jak gówniarze. Nie umieliście dostrzec drzemiącego w nim
dobra i jego zalet. Najważniejszy był dla was wygląd, popularność... - moją
twarz wykrzywiał okropny grymas. - Popełniliście wtedy ogromny błąd. Severus
przez was cierpiał, wiele razy.
- Dobrze! - krzyknął coraz
bardziej podenerwowany. - Popełniliśmy wiele błędów. Byliśmy dzieciakami...
- Harry jest w takim samym
wieku co wy wtedy - wycelowałam palcem wskazującym oskarżycielsko w jego klatkę
piersiową. - Myślisz, że byłby zrobić coś takiego choćby młodemu Malfoyowi?
Dobrze wiesz, że nie.
- Mówimy teraz o Marcusie!
Nie zmieniaj tematu.
- A ty nie wywracaj kota
ogonem - zmrużyłam oczy. - Wiesz co? Myślałam, że mnie poprzesz, że będziesz w
stanie dać komuś drugą szanse, tak jak członkowie Zakonu tobie! Mieli cię za
mordercę, ale ci zaufali! Kto jak kto, ale ty powinieneś wczuć się w jego
sytuację i choć postarać się obdarzyć go choć odrobiną zaufania - wydawał się
zaskoczony. Już otwierał usta, ale mu przerwałam. - Wiesz co? Porozmawiamy
później jak oboje ochłoniemy. Już padło tu za dużo słów, nie pozwólmy by było
gorzej.
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę drzwi.
Tylko raz spojrzałam na zrezygnowanego Syriusza. Wyszłam z domu na Grimmlaud
Place najszybciej jak mogłam. Nie chciałam pogarszać sprawy.
~*~
Stałam przy staroświeckim domem handlowym, wykonanym
z czerwonej cegły. Nad drzwiami widniał ledwo widoczny napis: " Purge
& Dowse Ltd". W starych, brudnych oknach wystawowych stało kilka
zniszczonych manekinów w przekrzywionych perukach, które ozdobione były w
ubrania przynajmniej sprzed dekady. Na zakurzonych drzwiach widniały napisy:
ZAMKNIĘTE Z POWODU REMONTU. Ludzie przechodzący chodnikiem nawet nie zwracali
na to uwagi, lecz jedna starsza pani, ubrana w haftowaną spódnice w kwiaty,
szepnęła do siebie: " A czy ty kiedykolwiek było otwarte?". Inni
mugole, spieszący do pracy przystawali i wpatrywali się zszokowani w różowe,
najeżone włosy mojej towarzyszki, Nimfadory Tonks, która kręciła się w te i we
w te wyraźnie podekscytowana. Przysiadłam na murku, wychyliłam się lekko do
przodu i oparłam dłonie na kolanach ze stoickim spokojem, zupełnie niepodobnym
do mnie. Akcja z Syriuszem lekko mnie zdenerwowała. Może rzeczywiście byłam
zbyt ufna... Ale przecież co do Severusa się pomylił, a ja nie. Razem z Lily
zawsze go broniłam. No i co z tego, że został śmierciożercą, jeśli teraz
narażał swoje życie przed samym Voldemortem i niektórymi psychopatami.
- Kiedy wchodzimy? - pisnęła Dora niczym mała
dziewczynka, chcąca namówić mamę na kolejną, wspaniałą zabawkę. Zacisnęła
pięści z euforii.
- Kiedy moja mama, bądź Alan
dadzą nam znać przez dwukierunkowe lusterka - wyszeptałam ledwo słyszalnie bez
cienia emocji w głosie. Tylko moje oczy zdradzały, że jestem smutna. Z żalem
wpatrywałam się w jakiś niewidoczny punkt na jasnoniebieskim niebie. Tonks
westchnęła ciężko i podparła się po boki. Teraz kompletnie przypominała swoją
matkę, kuzynkę Syriusza, którą poznałam przed około dwudziestoma laty. Przez to
zdałam sobie sprawę, że nie jestem już taka młoda. Czasy, w których mogłam
szaleć minęły bezpowrotnie. Teraz nie wypadało być taką wariatką jak za tamtych
czasów, ale przecież nikt nie mówi, że mam kompletnie nie cieszyć się z życia,
prawda?
- Dalej przejmujesz się tą sprawą z Syriuszem? -
przeniosła na mnie swój wzrok. Jej powieki wydawały się ciężkie, a sińce pod
oczami były widoczne. Zastanawiałam się co takiego może moją przyjaciółkę
powstrzymywać od odpłynięcia w sen. Obiecałam sobie, że później ją o to
zapytam. Na dźwięk imienia mężczyzny drgnęłam i oblizałam wargi. Nagle zrobiło
mi się sucho w ustach, a mój język wydawał się kompletnie sparaliżowany.
Kiwnęłam tylko głową, wyginając palce i czując po chwili paznokcie wbijające
się w dłoń. - Nie ma co zawracać sobie tym głowy - rzekła dziarsko z uśmiechem,
ale widząc mój kompletny brak reakcji złapała mnie za ramiona i lekko mną
potrząsnęła. - Na pewno się pogodzicie. Remus przemówi mu do rozumu, choć nawet
nie musi.
Wiesz, że bez
ciebie Syriusz długo nie wytrzyma, zwłaszcza, że teraz jesteś na wyciągnięcie
ręki - pogłaskała mnie po głowie z troską. Nigdy się tak nie zachowywała. -
Bardzo za tobą tęsknił, tam w Azkabanie i nawet jak się z niego wydostał. Poza
tym z tego co mi wiadomo to dosyć często mieliście kompletnie inne zdania na
różne tematy - uśmiechnęła się delikatnie. - Ale w sumie rozumiem go. Patrzenie
na kogoś kto cię skrzywdził musi być dla niego bolesne, zwłaszcza, że tak
bardzo cię kocha. Pomyśl sobie jakbyś się czuła w jego sytuacji. Jesteś
przecież empatyczna - kopnęła pobliski kamień na jezdnie.
- Spokojnie, Tonks - wreszcie
słowa zaczęły wylewać się jak potok z moich ust. - Rozumiem go, dobrze? Teraz
tak, na początku nie, ale ja nie jestem znów taka empatyczna, wiesz? Czemu
wszyscy myślą, że zawsze dam komuś szansę, że wybaczę, że będę potrafiła wczuć
się w kogoś sytuacje.
- Bo tak jest - wzruszyła
ramionami.
- Właśnie nie - zaprzeczyłam szybko. - Szansę
potrafię dać tylko tym co na to zasłużyli, bo na przykład Peter Pettigrew by
jej nie dostał - zacisnęłam mocno zęby i pięści na wspomnienie, o tym parszywym
człowieku. - Wybaczę tylko wtedy, gdy ten ktoś będzie bardzo żałował tego co
zrobił i nie skrzywdził mocno ludzi, a wczuć się potrafię w kogoś sytuacje
tylko wtedy, gdy czuje taką potrzebę i próbuję. W sytuację Lucjusza Malfoya czy
innych śmierciożerców nie potrafię - rozgadałam się, a moja towarzyszka
wybuchła lekko chrapliwym śmiechem.
- Wiesz, że jesteś strasznie
samokrytyczna - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, bardzo podobnie do Syriusza, a w
tym samym czasie rozległ się szept.
Z kieszeni miękkiej, cienkiej szaty w kolorze
czarnym, wyciągnęłam srebrne lusterko, w którym zobaczyłam twarz z delikatnymi
rysami twarzy i ciepłymi oczami o kolorze letniego nieba.
- Scarlett - usłyszałam.
Tonks nachyliła swoją głowę nad przedmiot. - Już czas - rzekła tylko, po czym
widziałam tylko swoje odbicie. Razem z Dorą podeszłyśmy do okna z wystawionym tylko jednym manekinem,
wyjątkowo brzydkim, przedstawiającym kobietę z odpadającymi sztucznymi rzęsami.
Reklamował, ohydny, zielony fartuch.
- Cześć - rzekłam w stronę szkaradnej, plastikowej
podobizny człowieka. - My do Evy Jonson i Alana Jonesa, pracowników - manekin
lekko kiwnęła głową i palcem. Tonks chwyciła mnie za ramię. Przeszłyśmy przez
szybę, a po chwili obie znalazłyśmy się w zatłoczonej izbie przyjęć z rzędami
krzeseł, na których siedzieli przeróżni ludzie. Niektórzy z zachłannością
przewracali kartki magazynu "Czarownica", jeden mężczyzna miał bąble
na całym ciele, ale w spuchniętych dłoniach trzymał "Żonglera", może
chciał się trochę pośmiać, w innym kącie siedziała kobieta napuchnięta jak
balon, a do jej serdelkowatych palców przyczepiła się zardzewiała kołatka,
która, o dziwno, kłapała tak szybko i tak mocno, że czarnowłosej kobiecie łzy
stanęły w oczach, jeden chłopiec, gdy tylko otworzył usta, wydawał dźwięki
jakby połknął gwizdek, a dziewczyna, prawdopodobnie jego siostra, miała małego
kaktusa zamiast nosa.
Wzdłuż krzeseł przechadzali się się czarodzieje i
czarownice w żółtozielonych szatach, spisując objawy pacjentów.
- Na które piętro? - Tonks
nachyliła się nade mną i wyszeptała m to pytanie do ucha.
- Na czwarte - uczyniłam to
samo co ona, zasłaniając przy tym usta dłonią - Urazy pozaklęciowe.
- Tam będą na nas czekali? -
ruszyłyśmy równocześnie, zaczynając wspinać się po schodach, mijając kolejno
wiele drzwi.
- Tak, z Alexis -
odpowiedziałam zaciskając wargi w jedną, poziomą kreskę, tak samo jak robiła to
profesor McGonagall, ale bynajmniej nie ze złości, acz stresu. - Taki jest plan
- czułam jak serce podchodzi mi do gardła. A jeśli coś się nie uda? Tak,
przyznaje... Zbyt łatwo się wszystkim denerwowałam i ekscytowałam, zbyt łatwo
ponownie obdarzałam kogoś zaufaniem i czasami byłam dziecinna, ale taka była
moja natura, nikt przecież nie jest idealny... Zwłaszcza, jeśli stracił
niektóre, chwile, w których mógłby się wyszaleć... Tak jak ja, Syriusz, czy
nawet Remus, a już zwłaszcza Lily i James, którzy nie doświadczyli dużo
dorosłego życia. Co to jest dwadzieścia jeden lat? Łzy stanęły mi w oczach,
lecz wzięłam głęboki wdech i starałam się ich nie uronić. Obiecałam przecież
sobie, że nie będę płakać.
Wreszcie wspięłyśmy się na czwarte piętro, przez całą
drogę milcząc. Czułam, że Tonks chciała się mnie o coś zapytać, lecz mocno się
powstrzymywała. Czy naprawdę przez tą jedną kłótnię stałam się, aż taka
straszna? Parsknęłam krótkim śmiechem, a kobieta stojąca po mojej prawej
stronie zwróciła ku mnie swoją zarumienioną z emocji twarz.
- Chciałabyś mnie o coś
zapytać? - uniosłam brew ku górze.
- Tak właściwie - podrapała
się po skroni - to zapomniałam....
- W której sali zatrzymali
Shelter? - w moim głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia. - W sto
dwudziestej ósmej - kiwnęła głową, a ja od razu spoważniałam. Jeszcze tylko
dwie sale. Nasze kroki odbijały się echem w długim korytarzy, na którym
znajdowało się chyba z pięćdziesiąt sal. Czułam jakby jakiś magnez przyciągał
mnie do sali sto dwadzieścia osiem. Czyżby to była adrenalina? Może
spodziewałam się jakiejś ostrzejszej walki....
- Masz Veritaserum? -
kiwnęłam głową. Nic więcej nie było potrzebne Tonks. Trzy kroki, dwa kroki,
jeden krok... Stałyśmy pod drewnianymi drzwiami, z okrągłą klamką. Dora
chwyciła za klamkę, zamknęła drzwi z powrotem i zrobiła krok, ale w tej samej
chwili pociągnęłam ją na dół. Zaklęcia śmigały z zawrotną szybkością. Po jednej
stronie barykady stała moja drobna, łagodna mama i wysoki, brązowowłosy, po
drugiej wysoki, bardzo szczupła kobieta, jej kości na ręce wystawały dość
mocno. Miała pociągłą, chudą twarz, lekko zakrzywiony, ostro zakończany nos,
wręcz białą cerę, wąskie usta i brązowe włosy z opadającą na oczy, prostą
grzywką. Była bardzo dobra. Można by było wziąć ją za aurora po szkoleniach.
Nie była taka dobra jak Szalonooki czy Kingsley, ale mogłaby dorównać niektórym
młodym czarodziejom, którzy przyszli na szkolenia.
Ja i Tonks leżałyśmy na ziemi niezauważone,
wyciągnęłam przed siebie różdżkę i krzyknęłam:
- Expeliarmus! -
czułam jakby po mojej ręce wędrowały jakieś łaskoczące promienie. W tej samej
chwili ona rzucała zaklęcie na Alana, lecz jej różdżka powędrowała w moją
stronę. Dwa światła zderzyły się ze sobą. Oba czerwone. - Drętwota! -
tym razem byłam szybsza. Działałam z zaskoczenia. Kobieta po chwili uderzyła
plecami o ścianę i jęknęła obolała. Jedyny mężczyzna w pomieszczeniu podbiegł
do Alexis i chwycił ją za przegub. Mama podsunęła jej drewniane krzesło, na
które kobieta opadała z grymasem na twarzy podtrzymywana przez Alan. To była
krótka bitewka, działałam z zaskoczenia.
- Czego chcecie -
wycharczała. Gdyby nie niechęć w jej głosie, mógłby to być wręcz słodki dźwięk.
- Chyba wiesz skoro walczyłaś
- podeszłam bliżej niej. Mąż Hestii przytrzymywał ją dalej za przedramię, które
położone było na oparci siedzenia.
- Walczyłam bo dwójka
uzdrowicieli mnie śledziła - zacisnęła zęby. - I nagle dwie aurorki, w tym
chrzestna Harry'ego Pottera wyskakują jak królik z kapelusza i celują we mnie
różdżkami - kobieta oblizała usta i odgarnęła chudymi, kościstymi palcami
grzywkę. - O co...
- Nie pytaj o co chodzi po
dobrze wiesz - moje oczy ciskały gromy. Wyciągnęłam moją cienką, acz mocną
różdżkę i wbiłam ją pod brodę Alexis. - Powiedz prawdę, albo nafaszerujemy w
ciebie tyle Veritaserum, że odpowiesz nam na pytania nawet na takie, na jakie
nie będziemy chcieć znać odpowiedzi - przełknęła ślinę. Chyba zaczęła domyślać
się o co nam wszystkim chodzi.
- Nie mam pojęcia o czym
mówisz...
- Myślę, że masz - zmrużyłam
oczy lecz do akcji wkroczyła moja mama.
- Na, Merlina! Dziecko -
pokręciła głową. - Jesteś uzdrowicielką. Powinnaś ratować ludzi, poświęcać się
dla nich, a nie narażać na śmierć. Wiesz ilu ludzi przez ciebie zginęło? Jak
możesz robić coś takiego jako uzdrowicielka? Przecież życie jest tak wielkim
darem, jak możesz komuś je odbierać? - Alan popatrzył na nią z obrzydzeniem.
Sam brzydził się przemocą i niechętnie jej używał, nawet jeśli był w Zakonie i
siłą rzeczy musiał walczyć ze Śmierciożercami. Dlatego nie został aurorem,
powiedział kiedyś, jeszcze za czasów pierwszej wojny, że nie potrafiłby być
czasami tak bezwzględny. Ja też nie powstrzymałam pogardy, którą obdarzyłam
kobietę. Podczas misji byłam chyba mniej wyrozumiała.
- Pani nic nie rozumie - zmrużyła oczy niczym
jastrząb i zacisnęła usta tak mocno, że stały się sine.
- Lepiej gadaj, Shelter -
Tonks wbiła jej różdżkę w gardło jeszcze głębiej niż ja, tak, że z jej krtani
wydobył się głos, jakby się krztusiła. Dora nie zauważając żadnej reakcji ze
strony Alexis i jej głowę odchyloną na bok zacisnęła zęby. - Scarlett, dawaj
Veritaserum - wyciągnęłam z kieszeni szaty mały, podłóżny flakonik, w którym
znajdowała się bezbarwna ciecz. Szybko wyciągnęłam ze szklanej fiolki korek i
podsunęłam bezwonną substancję pod usta Shelter. Zaczęła się wyrywać i odwracać
głowę na boki z zawrotną szybkością. Złapałam ją za włosy i przytrzymałam tak
by się nie wyrywała.
- Scarlett - moja mama mimo
tego, że nie rozumiała zachowania kobiety wydawała się być o nią zmartwiona.
- Spokojnie, przecież nic jej
się nie stanie - mruknęłam i w tym samym momencie wlałam du ust brunetki całą
zawartość jaka tam była, biorąc pod uwagę fakt, że naczynie nie było duże, a i
ciecz, która się w nim znajdowały się w nim kilka kropel. Broniła się. Nie
chciała przełknąć substancji, lecc złapałam ją jedną ręką pod brodę, a drugą za
głowę by nie mogła rozchylić warg. Nie miała innego wyjścia jak pozwolić by
płyn prześlizgnął się jej przez gardło. Po chwili słychać było odgłos
przełykania.
Alexis Shelter wytrzeszczyła oczy i wpatrywała się
przed siebie bez żadnych uczuć na twarzy. Tak jakby była z kamienia.
- Słyszysz mnie? - moja mama
dotknęła jej ramienia, a ta ani drgnęła, lecz po chwili z jej ust wydobyło się
ciche:
- Tak - szepnęła.
- Powiedz czemu przekazywałaś
wiadomości śmierciożercą i próbowałaś przekonać wszystkich, że wszystkie
wypadki to nie ich wina. Ktoś rzuciła na ciebie Imperio? - spytała Tonks, a jej
cienki brwi złączyły się w jedną, poziomą kreskę.
- Nie - powiedziała to tak
cicho, że nie było jej słychać.
- Trzeba inaczej sformułować
pytanie - Alan zwrócił twarz w kierunku Dory, która nachyliła się nad młodą
uzdrowicielką i popatrzyła jej w oczy.
- Dlaczego to robiłaś?
- Bo było mi ich szkoda. Oni
nie zasługiwali na taki los, musiałam im jakoś pomóc, nawet za cenę życia
innych. To nie była ich wina.
- Kogo do cholery, kogo? -
prawie wykrzyknęłam nachylając się nad nią, jej usta rozchyliły się i nagle
wypłynęły z nich słowa. Wpatrywałam się w kobietę zszokowana. Nigdy nie
pomyślałabym, że chodzi właśnie o nich...
Z góry przepraszam za jakiekolwiek literówki czy błędy. Sprawdzałam, ale
coś mogło mi umknąć. Poza tym, cóż… Rozpisałam się trochę, bo rozdział ma
dziesięć stron. Coraz częściej zadaje sobie pytanie czy warto pisać tego bloga.
Nadal kocham Pottera, ale nie jestem pewna, czy chce pisać w tym fandomie.
Niedawno olśniło mnie i miałam 3 nowe pomysły na powieści. Ale własne.
Właściwie tych pomysłów mam bardzo dużo i chciałabym się zabrać za własną
twórczość, a fan fick miał mi tylko pomóc wyćwiczyć styl, choć wiem, że jeszcze
musze się dużo nauczyć, ale i tak jest lepiej niż na początku. Pewnie jeszcze
pięć razy zmienię zdanie, ale od dwóch tygodni znowu nie napisałam ani słowa do
ZMwZF. Cóż, zdarza się… Może jednak coś się zmieni. Mam nadzieję, bo chciałam
dociągnąć opowiadanie do końca, a mam jeszcze kilka dobrych pomysłów. Cóż,
poczekam trochę, może chęci same wrócą.
A co do rozdziału to nie wiem co o nim myśleć. Chyba bardziej podoba
mi się 22 pod względem stylistycznym. Nie zrzędzę już. Ostatnimi czasy w ogóle
nie mam na nic ochoty.
Bardzo fajny rozdział. :> Masz niesamowity styl pisania! ♥ Strasznie podoba mi się twoja historia, a teraz jest bardzo ciekawa. Ta niepewność... Sama też tak robię. :D Gdy zaczyna się dziać coś naprawdę ciekawego kończę rozdział, wtedy ludzie bardziej chcą czytać. ^.^ Bardzo dobry trik, aby przyciągnąć publiczność choć ty tego nie potrzebujesz, bo i tak naprawdę dużo osbób czyta twojego bloga.
OdpowiedzUsuń*osób
UsuńJestem bardzo ciekawa o kogo chodzi. Czekam na dalszy ciąg :)
OdpowiedzUsuńPodobał mi się ten rozdział ^^. Nie rozumiem tego, że nie widzisz sensu, by dalej pisać tego bloga, i w ogóle, ff potterowskie. Jako, że ff HP to mój absolutnie najulubieńszy rodzaj opowiadań blogowych, jestem na nie ;). Sama parę razy próbowałam pisać coś swojego, ale stwierdziłam, że to nie dla mnie, i że jednak wolę świat potterowski, szczególnie, że jestem z nim bardzo mocno związana i siedzę w tym świecie pół swojego życia (co prawda, sama piszę rok, ale od bardzo dawna czytuję książki z serii HP i fantazjuję o magicznym świecie).
OdpowiedzUsuńA ta historia też mi się podoba i lubię czytać o Scarlett. Szkoda by było, gdybyś ją rzuciła, tym bardziej, że już tak długo wytrwałaś.
Wracając do rozdziału, podobał mi się ^^. Szczególnie końcówka, o tej akcji z tą kobietą, ale zacznę w miarę od początku. Scarlett jest osobą bardzo wrażliwą i empatyczną. Boi się o Syriusza, on jest dla niej ważny i nie chciałaby go utracić. Tymczasem mężczyzna postępuje lekkomyślnie i naraża się na niebezpieczeństwo. Trochę mnie zdziwiło to, że chce pomóc temu facetowi, Marcusowi, ale w sumie, jak się głębiej zastanowić, ona potrafi dać drugą szansę i rozumie go.
Scena z Tonks bardzo się udała, wiesz, że uwielbiam tą postać ^^. No ale w sumie możnaby pomyśleć, że ta Alexis faktycznie ma coś na sumieniu, skoro tak walczyła. Ale ciekawe, co ona tam pod koniec powiedziała? urwałaś w takim momencie...
Bardzo dobrze wyszły ci opisy, fajnie oddajesz uczucia swojej bohaterki.
Nie dziwię się Syriuszowi, dlaczego tak zareagował na wieść o tym, że Scarlet miała do niego pretensje o to, że się pokazał w ludzkiej postaci. Rozumiem, że musi być mu ciężko, bo kto by chciał ciągle tkwić w jednym miejscu nie móc się nigdzie ruszyć. Ale także nie krytykuje Scarlet, bo słusznie powiedziała, że może przez to jego pokazywanie się w ludzkiej postaci skończyć się źle i ponownie zostanie aresztowany.
OdpowiedzUsuńScena z Tonks bardzo emocjonująca, bardzo trzymająca w napięciu, bo aż mnie zazdrość zżera, kto to może być bez winny. No, nie ładnie tak zakańczać rozdziały;) (i mówi to ta, która sama to robi)
Zdarzyło Ci się parę literówek, lecz to aż tak nie przeszkadzało w czytaniu. Rozdział był dobry i czekam już na dalszy ciąg;)
Pozdrawiam:*
Och! Nie zawieszaj Zwariowanych Miłości! Ja rozumiem, że każdy kiedyś traci chęci, ale chociaż spróbuj, jednak pisanie ma sprawiać przede wszystkim radość, więc nie będę Cię do tego zmuszać tylko grzecznie proszę, gdyż uwielbiam Syriusza i czytać o nim historie, a twoja należy do grona moich ulubionych, chyba nie ma takiego bloga na blogspocie, którego odwiedzałabym częściej niż Zwariowane Miłości.
OdpowiedzUsuńNigdy nie dziwiłam się Syriuszowi - on powinien poczuć smak prawdziwej wolności, chyba nikt nie zrozumie jak bardzo brakowało mu jej przez kilka lat siedzenia w Azkabanie oraz w czterech ścianach swojego znienawidzonego domu. Ludzie, którzy czegoś takiego nie zaznali, nie będą potrafili mu pomóc, nawet dla jego własnego dobra - on i tak zawsze chodził własnymi ścieżkami.
Fajna była ta scenka z Alexis, ciekawe kim ona właściwie jest, skoro została uzdrowicielką, dlaczego tak bardzo raniła ludzi, ba, pozbawiała ich życia? Wyczuwam intrygę :)
Pozdrawiam;*
Witaj Kochana! ;)
OdpowiedzUsuńWiem, że wiesz co myślę o tym rozdziale. Naprawdę bardzo mi się podobał parę tygodni temu i podoba mi się do tej pory tak samo! Jestem zaczytana w Twoim blogu już dłuższy czas i wszystko co piszesz jest bardzo dobre!
Syriusz się zbytnio nie popisał swoim zachowaniem. Rzeczywiście tak jak sam przyznał, wyszedł trochę na egoistę w tym rozdziale. Ale przecież Twoja Scarlet chce dla niego i dla siebie jak najlepiej. A on sobie spaceruje po parku jak gdyby nigdy nic i jeszcze udaje, że nie wie o co chodzi. W sumie to zaskoczyła mnie jego nagła agresja i dostrzegalna wrogość w głosie. Dobrze, że Scar wyszła za nim się tak do końca nie pokłócili ;D Wspólne mieszkanie brzmi bardzo interesująco, kurcze, jak ja bym chciała być na jej miejscu. Nie da się mnie gdzieś wcisnąć w to opowiadanie ;>?
Druga część totalnie mnie wbiła w ziemię. Właściwie nurtuje mnie jedno i to samo pytanie, kim jest ta rodzina na końcu? Powiedz, chociaż na jaką literę. Zawsze podziwiałam Tonks i Scar, tworzą taka sympatyczną parę szpiegowską ;D
Pozdrawiam ;*
Liley
Z tego, co zauważyła, ostatnio coraz większej ilości osób przechodzi ochota na pisanie w fandomie Pottera. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz, będę musiała ją zaakceptować. Ale jeżeli naprawdę nie masz sił na to opowiadanie, to polecam, być postanowiła skrócić fabułę najbardziej jak się da.
OdpowiedzUsuńScarlet bardzo dobrze zrobiła tak naskakując na Syriusza. Niech facet ma za swoje za tak głupie i nieodpowiedzialne zachowanie. Następnym razem będzie wiedział, że należy chociażby sto razy pomyśleć, zanim zrobi coś takiego ponownie. Jejku, nawet mi się to w głowie nie mieści, spacerek w postaci psa bym jeszcze zrozumiała, ale człowieka?! Wiem, że to dla niego ciężkie, ale powinien pomyśleć, jak by się czuli bliscy, gdyby go złapali i, mimo że to ciężkie, uzbroić się w jeszcze trochę cierpliwości.
Chociaż w kwestii Marcusa zgadzam się z Syriuszem, Scarlett jest zbyt ufna i moim zdaniem wpędzi ją to (o ile nie cały zakon) w dodatkowe kłopoty.
Natomiast przy scenie w skrzydle szpitalnym trochę się pogubiłam. Opis był trochę chaotyczny i czasem nie wiedziałam o co dokładnie chodzi. Na dodatek przeszkadzał nieco fakt, że korytarz (chyba) był jakby zawieszony w próżni i żaden z uzdrowicieli czy pacjentów nie zwrócił uwagi na głośnie zamieszanie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Chciałam ogłosić, że zostałaś nominowana do The Versatile Blogger. Informację znajdziesz na moim blogu: http://meet-love-halfway.blogspot.com/2013/03/the-versatile-blogger.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zainteresowałaś mnie, głównie tym, że piszesz o Syriuszu, którego uwielbiam. Przeczytałam wszystkie rozdziały w kilka dni i muszę powiedzieć, że piszesz bardzo ciekawie. Są błędy i niepotrzebnie długie rozwijanie niektórych wątków, ale nie zwraca się na to uwagi, ponieważ historia pisana przez Ciebie naprawdę wciąga i chce się więcej! Codziennie zaglądam, czy może coś nowego się pojawiło. Pisz dalej! :) Jeśli byłabyś zainteresowana, możesz mnie znaleźć na moim blogu (również o Syriuszu i Huncwotach, ale w czasach, gdy chodzili do Hogwartu) http://sirius-black-story.blogspot.com/ Pozdrawiam i mam nadzieję na coś nowego w najbliższym czasie :))
OdpowiedzUsuń